Mikołaj Raczyński, dyrektor zarządzający Portu w Polsce, mówi o wpływie problemów banków na rynek akcyjny i o długoterminowym podejściu inwestycyjnym.

PB: W ciągu trzech w tygodni w praktyce upadły trzy duże banki. Inwestorzy powinni być tym mocno zaniepokojeni czy może zdecydowana reakcja banków centralnych powinna ich uspokoić?
Mikołaj Raczyński, dyrektor zarządzający platformy inwestycyjnej Portu w Polsce: Zawsze napięcia w sektorze bankowym generują pewien niepokój. To wynika po prostu z tego, że banki są krwiobiegiem gospodarki i to, co się w nich dzieje, może mieć przełożenie na wszystkie branże. Dotychczasowa reakcja i rządów, i banków centralnych jest natomiast żywa oraz nacelowana na to, by jak najszybciej te napięcia w sektorze amerykańskim i europejskim wyciszyć. Wydaje się, że regulatorom powoli to się udaje, ale jest to oczywiście proces, który będzie trwał. Cały czas obserwujemy przepływ depozytów z mniejszych do większych banków, bo o to teraz głównie chodzi.
Notowania polskich banków, zdołowane frankami czy wakacjami kredytowymi, też mocno spadały w ostatnich tygodniach. Czy naszym bankom nic specjalnego nie grozi, a przynajmniej nie grożą im runy czy niewypłacalność?
Bezpośredniego połączenia z kryzysem w amerykańskim czy europejskim sektorze bankowym nie ma. Polskie banki są w zdecydowanie lepszej sytuacji kapitałowej i płynnościowej. Wystąpienie efektu zarażenia jest bardzo mało prawdopodobne. Otwarte natomiast pozostają pytania na poziomie globalnym: jak to, co się dzieje, wpłynie na funkcjonowanie banków w przyszłości? Czy państwo ma ubezpieczać wszystkie depozyty? Czy powinno jeszcze bardziej kontrolować to, co banki robią? Może banki biorą na siebie zbyt wiele ryzyka z punktu widzenia państwa i deponentów? Te pytania otwierają dyskusję na temat zyskowności sektora bankowego. Jeżeli miałaby przyjść kolejna fala regulacji, to skończyłoby się to oczywiście mniejszą zyskownością. Wszystkie banki na świecie w jakiś sposób odczuwają to, co się dzieje, ale bezpośredniego efektu zarażenia się nie spodziewam.
Od początku przyszłego roku polskie banki będą musiały spełniać wymogi MREL, dotyczące minimalnego poziomu funduszy własnych i zobowiązań podlegających umorzeniu. Jak to, co się dzieje, może wpłynąć na ich zdolność do pozyskania kapitału koniecznego do ich spełnienia?
Jeżeli data nie zostanie przesunięta przez regulatorów, to banki znajdą się w trudniejszym położeniu. Pozyskanie kapitału będzie po prostu droższe. Przypomnę, że polskie banki trochę zwlekały z rozpoczęciem tych emisji, co wynikało z tego, że polski rynek kapitałowy jest zbyt płytki, by nabyć dużą masę tego rodzaju instrumentów.
Chodzi o kilkadziesiąt miliardów złotych...
Tak, i to są instrumenty o różnym profilu ryzyka. Jest to zdecydowanie coś, z czym trzeba wyjść na rynki zagraniczne. Sektor wyczekiwał z tymi emisjami, a nastrój obecnie bardzo się pogorszył. Przypomnijmy, że umowa sprzedaży Credit Suisse bankowi UBS doprowadziła do spisania do zera tzw. instrumentów AT1. Całe to zamieszanie sprawia, że pozyskanie kapitału będzie dużo trudniejsze i dużo droższe, co znajdzie odzwierciedlenie w zyskowności sektora.
Patrząc na to zamieszanie i obecne wyceny — czy pańskim zdaniem warto kupować akcje banków i akcje w ogóle? Czy może lepiej dać sobie na wstrzymanie i pilnować gotówki albo lokować ją w innych aktywach?
Dla inwestora długoterminowego zawsze jest dobry moment do budowania ekspozycji na rynku, jeżeli inwestujemy z horyzontem 5-10 lat albo nawet dłuższym. To zawsze mówimy naszym klientom: dla inwestora długoterminowego zawsze jest dobry moment na zbudowanie ekspozycji na szeroki rynek akcyjny. Jeżeli chodzi o sam sektor bankowy, to problemy mnożą się i nie wiadomo, w którą stroną pójdzie nowa fala regulacji. W przypadku tego sektora byłbym więc bardziej wstrzemięźliwy. Zwłaszcza w dobie wysokiej inflacji, gdy gotówka czy depozyty nie dają nam w praktyce żadnego zwrotu, trzeba szukać możliwości lokowania pieniędzy w aktywach dających ekspozycję na wzrost gospodarczy.
Dopytam o jeszcze jedną rzecz. Wasza platforma jest jedną z kilku w Polsce budujących świadomość co do inwestowania w ETF-y. Czy koniunktura nie popsuła wam trochę startu? ETF-y świetnie „żarły” jeszcze jakieś dwa lata temu, a teraz, jak się patrzy na stopy zwrotu choćby z NASDAQ i SP500, to szału nie ma. Czy w takiej sytuacji da się zbudować ich dobry wizerunek wśród polskich inwestorów?
ETF-y nie ucierpiały i mają się nawet lepiej niż w latach poprzednich. Cały czas obserwujemy szeroki napływ z rozwiązań aktywnych do pasywnych. Wiele obaw dotyczących ETF-ów, związanych choćby z tym, jak będzie wyglądała ich płynność i jak się zachowają w czasie kryzysu, zostało rozwianych czy to podczas pandemii, czy po wybuchu wojny. W tych najtrudniejszych momentach, jeżeli w ogóle gdzieś była płynność na rynku, to właśnie na ETF-ach. Wydaje mi się więc, że jest to sposób inwestowania, który stale będzie zyskiwał na popularności. Oczywiście kilka ostatnich miesięcy było gorszych na rynkach finansowych, mieliśmy duży wzrost stóp procentowych i na wielu klasach aktywów pojawił się rynek niedźwiedzia. Jednak — jak wspomniałem — dla kogoś, kto ma horyzont inwestycyjny dłuższy niż kilka miesięcy, rok czy dwa, takie wydarzenia są naturalne i nie powinny zniechęcać do budowania zdywersyfikowanego portfela inwestycyjnego.