Kryzys bankowy sprawił, że zapomniane już nieco złoto znów znalazło się w świetle medialnych reflektorów. Notowania królewskiego metalu dobiły do psychologicznej granicy 2000 USD za uncję. Stało się to niemal dekadę po jednym z największych krachów w historii złota.
19 marca doszło do zakończenia historii Credit Suisse. Drugi co do wielkości bank w Szwajcarii został w trybie awaryjnym przejęty przez swojego większego konkurenta – UBS. Był to dotychczasowy punkt kulminacyjny kryzysu bankowego, który rozpoczął się od upadku amerykańskich Silicon Valley Banku i Signature Banku. Bankowe turbulencje rozgrywały się przy akompaniamencie zwyżkujących notowań złota. Dolarowy kurs żółtego metalu po raz pierwszy od marca 2022 r. przekroczył barierę 2000 USD/oz., w dwa tygodnie zwyżkując prawie o 200 USD.
Run na złoto był więc bezpośrednią konsekwencją runu na banki. Złoto i banki są swoimi przeciwieństwami. To pierwsze pozbawione jest ryzyka kredytowego (złoto nigdy nie bankrutuje), a dla drugich stanowi ono esencję działalności i główne źródło zarobku. Banki nie mogą istnieć bez zaufania. Przy złocie jest ono zbędne. W przypadku banków niezbędna jest wiara deponentów w to, że ich pieniądze są bezpieczne i dostępne na każde żądanie. W przypadku złota przechowywanego pod osobistą kontrolą jest to „oczywista oczywistość”.
Trudno się zatem dziwić, że notowania banków i złota rozeszły się w przeciwnych kierunkach. W ten oto sposób wybuch kryzysu bankowego w Stanach Zjednoczonych wywindował dolarowe notowania królewskiego kruszcu w rejon nominalnych rekordów wszech czasów, stanowiących zarazem ostatnią techniczną barierę przed wypłynięciem na nieznane wody.
Krótka historia złota
Szybki rzut oka na długoterminowy wykres notowań złota zdradza, jak ważne są okolice poziomu 2000 USD/oz. Kluczowa jest tu strefa 1925-2077 USD/oz. Dolne ograniczenie to nominalny rekord z września 2011 r. Górne to historyczne maksima z sierpnia 2020 i marca 2022. Na gruncie analizy technicznej wybicie tych ostatnich otwierałoby drogę ku nowym szczytom, których wysokość ograniczana jest tylko wyobraźnią prognosty.
Zwolennicy złota rysują tu różne obrazki. Technicy widzą na wykresie tzw. formację filiżanki z uszkiem (ang. cup-and-handle pattern). Nazwa może nie brzmi zbyt poważnie, a i sama formacja nie dość, że nie występuje zbyt często, to jeszcze brakuje jej konkretnych reguł. Występuje ona, gdy po spadku ceny kształtują długotrwałą i obszerną bazę (to miseczka owej filiżanki). Potem następuje wzrost, po którym pojawia się (czasem dość dynamiczna) korekta formująca uszko filiżanki. „Goldbugi” sądzą, że takie uszko wyrysowało się od początku lutego do połowy marca. A cała formacja filiżanki miała się kształtować od wiosny 2022 r.

Pojawienie się formacji filiżanki z uszkiem ma zwiastować kontynuację trendu wzrostowego, co w obecnej sytuacji oznaczałoby wybicie nominalnych rekordów wszech czasów i osiągnięcie przez ceny złota nowej, wyższej orbity. Tym bardziej, że poszerzając horyzont czasowy możemy dostrzec filiżankę w filiżance. W takim ujęciu za miseczkę robi okres 2013-2020, a uszko to ostatnie dwa lata. Ale to czyste (nomen omen) wróżenie z fusów.
Inni eksperci próbują się doszukać bardziej poważnych argumentów, grzebiąc w historii w poszukiwaniu analogii. Tu mamy dwóch oczywistych kandydatów. Pierwszym – choć nawet dla mnie mocno naciąganym – są lata 2001-2011, czyli czas poprzedniej wielkiej hossy na rynku złota. Podniosła ona dolarowe ceny żółtego metalu z 255 USD do 1924 USD/oz. Był to wzrost przeszło siedmiokrotny. Bardziej kusząca jest jednak analogia z lat 70. XX wieku. Czyli czasów kryzysów naftowych, dekady stagflacji i giełdowej dekoniunktury trapiących ówczesny świat. Była to złota era złota, którego notowania wzrosły z 35 USD do realnie nadal rekordowych 850 USD/oz w styczniu 1980 r. Przebitka była więc aż 24-krotna.
Sztorm idealny
Zostawmy na chwilę historyczne analogie i wróćmy do teraźniejszości. Kłopoty sektora bankowego na dwa sposoby przełożyły się na zwyżkę cen złota. Ucieczka do tzw. bezpiecznych przystani i chęć zabezpieczenia portfela przed ryzykiem systemowym to jeden aspekt. Ale ten sam motyw stał za bezprecedensowym umocnieniem amerykańskich obligacji skarbowych. W nieco ponad dwa tygodnie rentowność dwuletnich obligacji rządu USA spadła z przeszło 5 proc. do zaledwie 3,6 proc. (i następnie podniosła się do 4 proc.). Ruch o blisko 150 pkt baz. w dół w tak krótkim czasie był silniejszy niż po upadku banku Lehman Brothers, atakach terrorystycznych z 11 września czy w czasie covidowej paniki z marca 2020 r.
Jeśli kryzys bankowy nie zostanie szybko opanowany, to warunki dla wystrzału cen złota wydają się być wręcz idealne.
Tak silny spadek rentowności amerykańskich dwulatek sygnalizuje dwie kwestie. Po pierwsze, świadczy o skali paniki w sektorze finansowym. Po drugie, wywiera presję na obniżki stóp procentowych w Rezerwie Federalnej. W sytuacji gdy oczekiwana inflacja w USA wciąż wyraźnie przekracza dwuprocentowy cel inflacyjny (projekcje FOMC mówią o 3,6 proc. na koniec tego roku), ewentualne cięcia stóp w Fedzie prawdopodobnie oznaczać będą spadek realnych stóp procentowych z powrotem poniżej zera. Znikłby zatem główny czynnik, który w ostatnich miesiącach ciążył dolarowym notowaniom złota. Zapewne także sam dolar zacząłby tracić względem innych walut, co także byłoby pozytywne z punktu widzenia cen „barbarzyńskiego reliktu”.
Krach sprzed dekady
Jeśli kryzys bankowy nie zostanie szybko opanowany, to warunki dla wystrzału cen złota wydają się być wręcz idealne. Wciąż wysoka i uporczywa inflacja podlana potencjalnym spadkiem stóp procentowych i osłabienia dolata - a to wszystko w otoczeniu tendencji recesyjnych w realnej gospodarce i wciąż relatywnie wysokich cen energii.
Znamienne jest, że o takiej sytuacji piszemy niemal równo 10 lat po jednym z największych krachów w historii rynku złota. 12 i 15 kwietnia 2013 r. kurs kontraktów terminowych na złoto notowanych na nowojorskiej giełdzie towarowej Comex spadł łącznie o ponad 13 proc., co było najsilniejszą przeceną od 1980 r. Była to spektakularna eskalacja bessy, która w latach 2011-15 obniżyła dolarowe ceny złota o przeszło 45 proc.
Dekadę temu podłożem krachu na złocie była nadchodząca zmiana polityki monetarnej w Stanach Zjednoczonych. Rezerwa Federalna szykowała się wtedy do rozpoczęcia tzw. taperingu – czyli ograniczenia skali dodruku pieniądza prowadzonego w ramach ilościowego poluzowania (QE) polityki monetarnej. Po wygaszeniu QE Fed przystąpił do powolnego podnoszenia stóp procentowych i wreszcie do redukcji swej sumy bilansowej (QT). Próba normalizacji polityki pieniężnej w Ameryce w latach 2013-18 doprowadziła do długiego marazmu na rynku złota. Dopiero ponowne poluzowanie monetarne w USA było katalizatorem nowej hossy. Jeśli Jerome Powell i spółka faktycznie wykonają woltę podobną do tej z 2019 r., to dolarowe ceny złota mogą ustanowić nowy rekord.
No to wszystko warto nałożyć perspektywę inwestora z Polski, który na złoto patrzy przez pryzmat polskiego złotego. Nasza waluta od trzech lat pozostaje słaba, co przekłada się na rosnące notowania złota wyrażone w PLN. Na tej parze walutowej (złoto do złotego) historyczny rekord padł w marcu ubiegłego roku, gdy na fali wojennej paniki rynek wyceniał uncję królewskiego metalu w porywach na 9388 zł. Przez kolejny rok kurs złota wyrażony w polskiej walucie poruszał się w przedziale 7800-8800 zł za uncję. Oczywiście to cena hurtowa wynikająca z przeliczenia giełdowych notowań kontraktów na złoto przez kurs USD/PLN. W praktyce, aby kupić jednouncjową sztabkę lub monetę, trzeba doliczyć kilka procent marży dilerskiej i kosztów bicia.
