Przed nadchodzącą niedzielą wyborczą połowa gmin w Polsce śpi już spokojnie, ale w drugiej połowie z godziny na godzinę rośnie napięcie związane z dogrywką wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Emocje polityków rozpalają wieści, kto kogo poparł, a kto wręcz przeciwnie. Przy okazji takich deklaracji często ujawnia się syndrom przegranego w pierwszej rundzie, niespełnionego Napoleona: „ja swoje pół miliona głosów rzucam na kandydata…”. Komu innemu może to kojarzyć się z walnym zgromadzeniem spółki akcyjnej. Generalnie jednak klasa polityczna przecenia swoje możliwości wpływu, albowiem wyborcy mają własny rozum i nie lubią być traktowani niczym ulęgałki przerzucane gablami. Od tej reguły zdarzają się bardzo nieliczne wyjątki —na przykład skuteczny apel Andrzeja Leppera do jego elektoratu rozstrzygający drugą turę wyborów prezydenckich na korzyść Lecha Kaczyńskiego.
Bardziej od przepływów zdecyduje frekwencja