Taki jest wniosek z analizy, którą na seminarium w Szkole Głównej Handlowej zaprezentował profesor Andrzej Sławiński, były członek Rady Polityki Pieniężnej i ekonomista cieszący się dużym posłuchem w świecie finansowym w Polsce, oraz dr Stanisław Kluza, były minister finansów i przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. Zorganizowali oni dyskusję pt. „Granice ekspansji fiskalnej w Polsce”, do której byłem zaproszony jako uczestnik. Chciałbym więc zaprezentować najważniejsze wnioski z analizy oraz podzielić się kilkoma refleksjami.

W swojej pracy pt. „Finansowanie monetarne deficytu budżetowego w gospodarkach o niskich oszczędnościach rządzonych przez populistów” Sławiński i Kluza stawiają następującą tezę: Polska może przechodzić od modelu rządzenia opartego w dużej mierze o stabilne i apolityczne instytucje do modelu opartego o pełną kontrolę rządu nad wszystkimi aspektami gospodarki. W tym nowym modelu jednym z instrumentów pomagających utrzymać się przy władzy mają być duże wydatki publiczne. Jednak ich finansowanie na dużą skalę jest niemożliwe przy niskich oszczędnościach krajowych bez wywoływania inflacji. Rząd będzie musiał się odwoływać do monetarnego finansowania deficytu. To skończy się zmiennym wzrostem gospodarczym i wyższą inflacją, tak jak w Turcji.
Czy ostrzeżenie Andrzeja Sławińskiego i Stanisława Kluzy jest słuszne? Sądzę, że czynników ryzyka, na które zwracają uwagę, nie można łatwo lekceważyć.
W moim przekonaniu są dwa zjawiska, na które należy zwrócić uwagę. Po pierwsze, łatwość, z jaką osłabiono ważne instytucje publiczne, takie jak Trybunał Konstytucyjny, pokazuje, jak jeszcze kruchy jest polski system instytucjonalny i jak łatwo go przekształcić w system de facto partyjny. Po drugie, lekcje z historii i ekonomii są w moim przekonaniu takie, że w długim okresie inflacja jest zjawiskiem głównie politycznym – wynika z niezdolności rozwiązania konfliktów politycznych w inny sposób niż poprzez ekspansję fiskalną niepokrytą podatkami. Dlatego ostrzeżenie Sławińskiego i Kluzy, że słabość instytucji w połączeniu z konfliktem politycznym stanowi dobry grunt dla wysokiej inflacji jest, jak sądzę, słuszne.
Jednocześnie na niektóre problemy patrzę nieco inaczej niż autorzy wspomnianej publikacji. Po pierwsze, wydaje się, że jest jeszcze za wcześnie, by wiązać wysoką inflację i ewentualną trwałą destabilizację makroekonomiczną ze zmianami instytucjonalnymi w Polsce. Jeszcze nie wiemy, czy polski system instytucjonalny przyjął trwale proinflacyjny charakter, jak w Ameryce Łacińskiej. Bardzo wysokiej inflacji doświadczają wszystkie kraje naszego regionu, bez względu na zmiany instytucjonalne, jakie wprowadzały. Sądzę, że jej źródłem jest kombinacja bardzo korzystnych dla tempa wzrostu warunków międzynarodowych, zacieśnienia na rynku pracy, oraz bezprecedensowych wstrząsów związanych z pandemią. Wprowadzaliśmy w latach 2020-2021 potężne wsparcie fiskalne dla biznesu na wzór tego, co robiły inne kraje, ale robiliśmy to w warunkach rozgrzanej gospodarki. Wszystkim w regionie wymknęło się to spod kontroli. Natomiast jakość instytucji zdecyduje o tym, czy uda nam się wrócić z inflacją do niskich poziomów. Dopiero zaczynamy ten proces.
Po drugie, sądzę, że konflikty polityczne, przemiany instytucjonalne i związane z nimi wstrząsy makroekonomiczne są w dużej mierze determinowane przez tempo rozwoju gospodarczego – a nie tylko są czynnikami wpływającymi na rozwój. Zależność przebiega w obie strony. Kraj, który szybko się rozwija, wytwarza łatwiej dochody i zasoby, które politycy mogą redystrybuować, a w takich warunkach ryzyko trwale wysokiej inflacji jest niższe. Kraje szybko się rozwijające mają mniejsze problemy z inflacją czy zadłużeniem publicznym, ponieważ doświadczają mniejszej presji na monetarne finansowanie wydatków. Wniosek mój jest taki, że jeżeli Polska utrzyma wysokie tempo rozwoju, to może sobie poradzić z inflacją nawet pomimo spadku jakości instytucji.
Bez względu jednak na perspektywę, ostrzeżeń Sławińskiego i Kluzy bym nie lekceważył.
