Od początku 2025 r. indeks dolara mierzący siłę amerykańskiej waluty względem koszyka sześciu głównych walut wymienialnych stracił ponad 10 proc. Dotychczasowe apogeum słabości dolara przypadło na końcówkę czerwca, kiedy indeks znalazł się najniżej od rosyjskiej agresji na Ukrainę przeszło trzy lata temu.
Już teraz tegoroczny wynik indeksu dolara jest najgorszy od 2017 r. Nie jest to zapewne przypadek, gdyż mówimy o pierwszym roku pierwszej kadencji prezydenta Donalda Trumpa. Jeśliby ten benchmark zakończył rok na poziomach choćby nieznacznie niższych od obecnych, to zaliczyłby najgorszy roczny wynik od 2003 r. We względnie stabilnym świecie rynków walutowych 10-procentowa deprecjacja głównej waluty rezerwowej świata to bardzo dużo. A to tylko rezultat dla indeksu obejmującego sześć głównych walut gospodarek rozwiniętych: euro, funta brytyjskiego, franka szwajcarskiego, jena japońskiego, dolara kanadyjskiego i korony szwedzkiej. Bo na przykład do złotego dolar w tym roku stracił 12,5 proc., a względem korony czeskiej oddał 15 proc. Nieco zawstydzający dla supermocarstwa może być fakt, że w stosunku do rubla rosyjskiego dolar w tym roku stracił prawie 23 proc. Ale prawdziwą zapaść „zielony” zaliczył w relacji do metali szlachetnych, osłabiając się o 28 proc. względem złota, o prawie 30 proc. w stosunku do srebra oraz o 35 proc. w relacji do platyny.
Niech Ameryka będzie wielka. Ale dolar już niekoniecznie
Część tegorocznej słabości dolara można położyć na karb polityki prezydenta Donalda Trumpa. Rozpętując globalną wojnę handlową i wprowadzając najwyższe od 90 lat stawki celne, gospodarz Białego Domu zniechęcił zagranicznych inwestorów do trzymania aktywów denominowanych w USD. Drugim czynnikiem działającym na rzecz osłabienia dolara jest potężny wzrost długu publicznego Stanów Zjednoczonych.
Po uchwaleniu „wielkiej pięknej ustawy" (która m.in. podnosiła ustawowy limit długu publicznego) Biały Dom potrzebował raptem sześciu tygodni, aby zwiększyć zadłużenie federalne o bilion dolarów. 5 września dług publiczny Stanów Zjednoczonych przekraczał 37,4 bln USD i stanowił przeszło 124 proc. PKB największej gospodarki świata. Ameryka już szósty rok z rzędu generuje deficyt fiskalny rzędu 6 proc. PKB. I to wszystko w warunkach względnie dobrej koniunktury gospodarczej. Gdy wzrost osłabnie, wtedy zarówno relacja długu, jak i deficytu skokowo wzrośnie, co może nadszarpnąć zaufanie wierzycieli supermocarstwa.
Ci już teraz żądają coraz wyższej premii za ryzyko trzymania długu Wuja Sama. Jeszcze pod koniec sierpnia rentowność 30-letnich treasuries sięgała 5 proc. i znajdowała się blisko najwyższych poziomów od niemal 20 lat. Rzecz jasna problem z nadmiernym zadłużeniem dotyczy prawie wszystkich największych gospodarek świata, ale rola Stanów Zjednoczonych jako jedynego emitenta globalnej waluty rezerwowej jest tu szczególna. Z jednej strony pozwala to Ameryce żyć ponad stan i zadłużać się bardziej niż inni, ale z drugiej utrata zaufania ze strony inwestorów może doprowadzić do potężnej erozji siły nabywczej dolara.
I ty, Powellu, przeciwko mnie?
W sensie prawno-formalnym w Stanach Zjednoczonych odpowiedzialność za siłę dolara spoczywa na Departamencie Skarbu. Ale w praktyce dolarem rządzi prywatny bank centralny mający wyłączny monopol na emisję dolara. Przez poprzednie dwa lata Rezerwa Federalna utrzymywała stopy procentowe na przyzwoitym poziomie, dając dolarowi przewagę nad nisko oprocentowanym jenem japońskim, kulejącym euro czy walutą „tonącej Brytanii”.
Ale już za tydzień to ma się zmienić. Po kolejnym kiepskim odczycie z amerykańskiego rynku pracy inwestorzy są przekonani, że 17 września Federalny Komitet Otwartego Rynku zetnie stopy procentowe. Otwarte pozostaje pytanie, czy będzie to standardowa redukcja o 25 pkt baz., czy też awaryjne cięcie o 50 pkt baz. – tak samo jak rok temu. Nie chodzi tu tylko o wrześniową decyzję. Rynki finansowe są przekonane, że cięcie w tym miesiąciu będzie początkiem dłuższego cyklu, w ramach którego do końca 2026 r. stopa funduszy federalnych spadnie poniżej 3 proc.
- Stabilność stopy bezrobocia i innych wskaźników rynku pracy pozwala nam ostrożnie postępować, gdy rozważamy zmiany w naszym stanowisku. Perspektywy w ramach scenariusza bazowego i przesuwający się bilans rodzajów ryzyka mogą uzasadniać dostosowanie naszego nastawienia w polityce – powiedział szef Fedu trzy tygodnie temu na otwarciu sympozjum w Jackson Hole.
Rynek odczytał to jako zapowiedź poluzowania polityki monetarnej Fedu. Na rynku doskonale zdają sobie sprawę z tego, że rynek pracy jest tu tylko pretekstem. Faktyczną przyczyną redukcji stóp w Fedzie jest konieczność ratowania budżetu państwa, gdzie największą kategorią wydatków stały się koszty obsługi długu publicznego.
Problem w tym, że zarówno bazowa inflacja CPI, jak i bazowy deflator wydatków konsumenckich (PCE) utrzymują się w okolicach 3 proc. i za nic nie chcą zejść do 2-procentowego celu Rezerwy Federalnej. Tnąc stopy procentowe już teraz, Jerome Powell i spółka ryzykują, że za rok zobaczą zarówno wyższe bezrobocie, jak i wyższą inflację. A przy okazji wyzerują realną stopę procentową. W ten sposób zmiana polityki monetarnej Fedu idzie w parze z agendą prezydenta Donalda Trumpa, który z chęcią zobaczyłby słabszego dolara, wyższą inflację i niższe stopy procentowe. I wygląda na to, że wszystko to może otrzymać.
Faktyczną przyczyną redukcji stóp w Fedzie jest konieczność ratowania budżetu państwa, gdzie największą kategorią wydatków stały się koszty obsługi długu publicznego.
Zatem działania prezydenta USA i przewodniczącego Fedu idą w tym samym kierunku. Jest to kurs na słabszego dolara w średniej, jak również w dłuższej perspektywie. Dodatkowo inwestorzy niepokoją się działaniami Donalda Trumpa. Republikanin od miesięcy otwarcie domagał się wyrzucenia Jerome’a Powella ze stanowiska, a w sierpniu polecił zwolnić gubernator Lisę Cook pod pretekstem fałszowania dokumentów we wniosku o kredyt hipoteczny. Rodzi to obawy, czy gospodarz Białego Domu nie będzie chciał przejąć faktycznej kontroli nad polityką monetarną USA, obsadzając kierownictwo Fedu swoimi ludźmi. Wszyscy na rynku pamiętają, jak taka opcja skończyła się w Turcji, prowadząc do zapaści liry.
Reasumując, tegoroczna słabość dolara jest pochodną utraty zaufania do finansowych fundamentów Stanów Zjednoczonych. I nawet jeśli w krótkim czy średnim terminie dolar odzyska siły, to na dłuższą metę trudno będzie mu wrócić do czasów dawnej świetności.
