Zagęszcza się atmosfera wokół konfliktu o warszawskie śmieci. Po szóstej rozprawie nadal nie wiadomo, komu zostanie powierzony miliardowy kontrakt.
Kilka tygodni temu pisaliśmy o tym, że stołeczny ratusz zamierza zlecić odbiór odpadów z dziewięciu warszawskich dzielnic własnej spółce komunalnej — Miejskiemu Przedsiębiorstwu Oczyszczania (MPO). Przeciwne temu są zarówno prywatne firmy, jak też Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców czy Polska Izba Gospodarki Odpadami.
Kowalski zapłaci więcej
Firmy i organizacje protestują, bo miasto chce zlecić zamówienie w trybie z wolnej ręki, czyli w bez przetargu. Oznacza to, że prywatne firmy będą wyłączone z możliwości ubiegania się o zlecenie wartości 947 mln zł.
— MPO obsługuje obecnie trzy dzielnice. Z informacji medialnych wynika, że podczas wykonywania usługi doszło do wielu nierzetelności. Chodzi przede wszystkim o opóźnienia w odbiorze odpadów. Jest duże prawdopodobieństwo, że przy obsłudze dziewięciu dzielnic takich nieprawidłowości będzie znacznie więcej — mówi Piotr Tokarski, rzecznik prasowy Remondis, firmy świadczącej usługi w zakresie zbiórki i transportu odpadów, która ma oddziały w 47 miastach.
Kontrakt ma obowiązywać przez cztery lata. Prywatne firmy alarmują, że to ograniczanie wolnej konkurencji, które doprowadzi do monopolizacji rynku.
— Warszawa nieskrępowanie idzie w stronę monopolu, co jest dla nas zupełnie niezrozumiałe. Stosowanie formuły in-house w ogóle nie powinno mieć w tym przypadku miejsca. Firmy prywatne powinny mieć możliwość konkurowania ze spółkami samorządowymi na równych zasadach — dodaje Piotr Tokarski.
Prywatni przedsiębiorcy ostrzegają także, że mieszkańcy zapłacą więcej za wywóz śmieci.
— Stawki z pewnością pójdą w górę — to, że monopol jest droższy od konkurencji, jest podstawową wiedzą z ekonomii. Jeśli miasto na cztery lata odetnie prywatnym firmom możliwość obsługiwania największego rynku w Polsce, czeka nas fala upadłości — mówi Michał Dąbrowski, przewodniczący rady Polskiej Izby Gospodarki Odpadami.
Długa lista zastrzeżeń
Sprawa trafiła do Krajowej Izby Odwoławczej (KIO) — odwołania złożyło 11 podmiotów, a 30 chciało przystąpić do postępowania. W trakcie pierwszego posiedzenia, które odbyło się 28 marca, KIO wykluczyła z postępowania 31 z 41 podmiotów przeciwnych przekazaniu zamówienia MPO.
— Odmówiono nam prawa przystąpienia po stronie odwołującej, bo zdaniem KIO Polska Izba Gospodarki Odpadami nie ma interesu w reprezentowaniu zrzeszonych w niej firm — mówi Michał Dąbrowski.
W ocenie składu orzekającego kształt przepisów nakazuje uznanie, że jedynie wykonawca (czyli MPO), z którym zamawiający (Urząd m. st. Warszawy) prowadzi negocjacje w celu udzielenia zamówienia, może przystąpić do postępowania odwoławczego po stronie zamawiającego.
— Obecny kształt przepisów nie prowadzi do dyskryminacji lub nierównego traktowania wykonawców. Nadal każdy podmiot zainteresowany udziałem w postępowaniu może korzystać ze środków ochrony prawnej — to jest wnieść odwołanie, tak jak w obecnym postępowaniu. Duża część podmiotów — jedna trzecia — z 30 zgłaszających przystąpienie wniosła samodzielnie odwołania wobec czynności wyboru trybu zamówienia z wolnej ręki, co nie prowadzi do zmiany zakresu ochrony, jakiej domagają się wykonawcy w związku z decyzją zamawiającego — tłumaczy Jan Kuzawiński, wiceprezes Krajowej Izby Odwoławczej.
Firmy obawiają się również, czy nie dojdzie do zachwiania rynku i wpływu na kolejne kontrakty, skoro MPO — zgodnie ze swoim statutem — będzie uprawnione do składania ofert w innych postępowaniach przetargowych.
— Tam, gdzie jest to dla MPO korzystne, występuje ono jako spółka komunalna, mogąc uczestniczyć w formule in-house, a tam, gdzie nie ma takiej potrzeby, występuje jako firma komercyjna. To stwarza ryzyko, że MPO będzie mogło dumpingować ceny w innych miejscowościach, składając lepszą ofertę niż konkurencja, bo będzie pewne wpływów z olbrzymiego kontraktu w Warszawie — uważa Piotr Tokarski.
Firmy i organizacje miały także zastrzeżenia co do składu orzekającego. Wnioskowały o wykluczenie przewodniczącej Agaty Mikołajczyk ze względu na to, że 14 lat temu pracowała w warszawskim ratuszu. Zdaniem rozpoznającego wniosek wiceprezesa Kuzawińskiego fakt, że przewodnicząca pracowała w ratuszu nie stwarza uzasadnionych wątpliwości co do jej bezstronności. Mimo to kilka dni poźniej Agata Mikołajczyk została wyłączona ze składu orzekającego na własny wniosek.
— Postanowienie zostało wydane na wniosek przewodniczącej, który uzasadniała sztucznie wytworzoną atmosferą skandalu wokół jej udziału w sprawie, co nie sprzyjało jej merytorycznemu prowadzeniu — mówi Jan Kuzawiński.
Maraton rozpraw
Czasu na rozwiązanie sporu jest niewiele, nowe kontrakty na obsługę warszawskich dzielnic powinny obowiązywać od 1 lipca. Na finał sprawy trzeba jednak jeszcze zaczekać.
— Sprawa jest bardzo skomplikowana, wiele zależy od interpretacji prawa krajowego i unijnego i m.in. nad tym głowi się KIO. Na dotychczasowych rozprawach nie było jednak przełomu — skład orzekający punkt po punkcie analizował zastrzeżenia prywatnych firm i organizacji — mówi Piotr Tokarski.
Choć mogło się wydawać, że składowi orzekającemu zależy na zamknięciu sprawy do świąt wielkanocnych (w świątecznym tygodniu odbyły się cztery z sześciu dotychczasowych rozpraw, niektóre trwały nawet do godz. 21), to w czwartek wyrok nie zapadł. Kolejne posiedzenia odbędą się w maju.
— Bez względu na to, jak skończy się postępowanie, nie zostawimy tej sprawy i podejmiemy wszystkie dostępne prawnie kroki, by zwyciężyła racjonalność — dodaje Michał Dąbrowski.