Szwedzka Królewska Akademia Nauk ogłosiła w poniedziałek laureatów Nagrody Nobla z ekonomii, a ściślej mówiąc Nagrody Banku Szwecji w dziedzinie nauk ekonomicznych dla uczczenia pamięci Alfreda Nobla. Otrzyma ją trzech amerykańskich ekonomistów — Daron Acemoglu, Simon Johnson i James Robinson — za badania nad tym, jak kształt instytucji społecznych wpływa na rozwój gospodarczy.
Ich najważniejsze prace pokazują, że społeczeństwa, które rozwijały instytucje (formalne i nieformalne) sprzyjające otwartości, konkurencji, ochronie praw własności, są dziś zamożniejsze, nawet biorąc pod uwagę dziesiątki innych czynników wpływających na rozwój. W ostatnich latach jednak najsłynniejsze były ich prace dotyczące technologii AI, w których ostrzegają, że obecny kierunek rozwoju technologii cyfrowych jest bardzo niedemokratyczny i nie sprzyja rozwojowi gospodarczemu. To wokół tego wątku ich prac będzie zapewne najwięcej debat w najbliższych miesiącach i latach. I to ten wątek mógł przechylić szalę na ich korzyść, ponieważ inne nagrody w tym toku dotyczyły AI. Nagrodę z fizyki otrzymali John Hopfield i Geoffrey Hinton za „fundamentalne odkrycia i wynalazki, które umożliwiają uczenie maszynowe z wykorzystaniem sztucznych sieci neuronowych”. Nagrodę z chemii otrzymali David Baker, Demis Hassabis i John Jumper za „przewidywanie i projektowanie struktur białkowych” przy wykorzystaniu technik komputerowych.
Skąd się biorą bieda i bogactwo
Opis prac Acemoglu, Johnsona i Robinsona można rozpocząć w mieście Nogales, które znajduje się na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Historia tego miasta otwiera popularną książkę „Why Nations Fail”. Ekonomiści tłumaczą w niej, dlaczego niektóre społeczności na świecie są bogate, a większość biedna. Los mieszkańców Nogales pokazuje, że popularne wyjaśnienia bogactwa i zacofania, takie jak geografia, warunki pogodowe, dostęp do surowców, nie sprawdzają się. Są bowiem miejsca, które dzieli jedynie granica polityczna, a które jednocześnie są drastycznie różne pod względem warunków ekonomicznych. Nogales w stanie Arizona, po stronie amerykańskiej, to miasto stosunkowo zamożne, z dobrą infrastrukturą, edukacją, opieką zdrowotną i wyższym standardem życia. Natomiast Nogales w stanie Sonora, po stronie meksykańskiej, jest znacznie uboższe, z gorszym dostępem do usług publicznych, wyższą przestępczością i niższym standardem życia. Innym spektakularnym przykładem takiego podziału jest granica między Koreą Północną a Południową.
Acemoglu, Johnson i Robinson podają wiele przykładów, jak różnice w instytucjach politycznych przekładają się na różnice w rozwoju. Ich prace nie mają charakteru anegdotycznego — do udowodnienia swojej teorii zaprzęgli duże i innowatorskie zbiory danych oraz metody ekonometryczne. Ich najsłynniejszą pracą naukową jest opublikowany w 2001 r. artykuł pt. „The Colonial Origins of Comparative Development: An Empirical Investigation”. Dociekają w nim, jakie są statystyczne i przyczynowe zależności między instytucjami politycznymi tworzonymi w różnych miejscach na świecie przez osadników z Europy a dzisiejszym poziomem rozwoju gospodarczego. Niestety, trudno jest zmierzyć rodzaj instytucji politycznych. Ponadto istnieje problem tzw. endogeniczności — rodzaj instytucji politycznych nie tylko wpływa na rozwój gospodarczy, ale też znajduje się pod wpływem rozwoju. Nie można po prostu pokazać, że kraje o bardziej demokratycznych, otwartych, konkurencyjnych instytucjach są bardziej rozwinięte, bo w ten sposób nie ustali się kierunku zależności przyczynowej. Równie dobrze można napisać, że kraje o większym odsetku osób posiadających samochody są bardziej rozwinięte, co nie oznaczałoby, że posiadanie samochodów wpływa na rozwój.
Acemoglu, Johnson i Robinson szukali wskaźników, które wyjaśniają rodzaj tworzonych instytucji, ale nie znajdują się pod wpływem czynników ekonomicznych. Wykorzystali w tym celu dane o śmiertelności wśród osadników z Europy zebrane przez historyka Philipa Curtina. Śmiertelność wyjaśnia rodzaj tworzonych instytucji, ponieważ tam, gdzie była ona wysoka, osadnicy nie tworzyli rozbudowanych społeczności i nie wprowadzali europejskich praw, ale po prostu wykorzystywali brutalnie lokalną ludność i eksploatowali zasoby. Pozostawiali tym samym po sobie instytucje ekstraktywne, służące wyzyskowi większości społeczeństwa przez mniejszość sprawującą władzę. Było to okrutne oblicze kolonializmu. Natomiast w miejscach, gdzie śmiertelność była niska, powstawały bardziej stabilne społeczności, budowane na prawach inkluzywnych, otwartych, włączających większość w decydowanie o losie lokalnej społeczności. Autorzy pokazali, że istnieje ścisła i negatywna zależność między śmiertelnością sprzed kilkuset lat a poziomem rozwoju gospodarczego u progu XXI w. Tam, gdzie śmiertelność osadników była niska, instytucje były inkluzywne, a rozwój gospodarczy przez dziesiątki lub setki lat wyższy. Tam, gdzie śmiertelność osadników była wysoka, powstawały reguły gospodarki eksploatacyjnej, które trwają w jakiejś formie do dziś.
Dlaczego AI idzie w złym kierunku
Współcześnie Acemoglu i Johnson zaczęli zaprzęgać swój aparat badawczy do analizy wpływu technologii AI na kształt instytucji społecznych i kierunek rozwoju gospodarczego. Swoje wnioski zawarli m.in. w książce „Power and Progress: Our Thousand-Year Struggle Over Technology and Prosperity”. I nie są to wnioski optymistyczne. Cała rewolucja cyfrowa to regres, a technologia sztucznej inteligencji tylko wzmacnia ten proces. Zamiast zwiększenia wydajności pracowników, obserwujemy zachwyt nad potencjałem cięcia kosztów i przesuwanie dochodu w kierunku elit biznesowych. Powodem są zmiany polityczne.
Sundai Picha, szef Google’a, mówił niedawno: „Sztuczna inteligencja jest prawdopodobnie najważniejszą rzeczą, nad którą ludzkość kiedykolwiek pracowała. Myślę o niej jako o czymś głębszym niż elektryczność czy ogień". Acemoglu i Johnson kwestionują tę optymistyczną wizję i używają do tego argumentów historycznych, politycznych i ekonomicznych. Uważają, że nie ma nic automatycznego w rozwoju. Historia pełna jest przykładów postępów technologicznych, które nie podnosiły jakości życia i nie pchały ludzkości do przodu, a przynajmniej nie w interwałach czasowych zauważalnych dla ludzi żyjących w ich czasach.
Na przykład od momentu, kiedy pierwsi odkrywcy zrozumieli, że Ziemia krąży wokół Słońca, do powszechnej akceptacji tego faktu przez elity minęło kilkaset lat. Upowszechnienie młynów wodnych i innych technologii rolniczych w średniowieczu w ogóle nie podniosło poziomu życia ludności wiejskiej. Od wynalezienia maszyny parowej do prawdziwie dynamicznej rewolucji przemysłowej minęło ponad 100 lat. Postęp zawsze i wszędzie blokowały elity, które przejmowały całość korzyści związanych z rosnącym zakresem wiedzy. Sztywna i nierówna struktura społeczna uniemożliwiała ludzkości postęp, bo dodatkowe dochody, jeżeli się pojawiały, nie były reinwestowane w dalszy rozwój, lecz konsumowane przez drobną garstkę najzamożniejszych — aż do drugiej połowy XIX w., kiedy zaczęły się pierwsze przemiany demokratyczne i społeczeństwo zaczęło być bardzo mobilne w ujęciu pionowym (zmiana pozycji społecznej) i poziomym (zmiana miejsca zamieszkania), a masy zaczęły naciskać na większy podział korzyści z rozwoju. Dopiero od tego momentu przeciętne dochody zaczęły trwale i szybko rosnąć, po raz pierwszy w historii ludzkości.
Niestety, dziś obserwujemy regres polityczny, a w konsekwencji też stagnację ekonomiczną. Rośnie siła polityczna elit biznesowych, właścicieli największych firm, szczególnie technologicznych. Jest to nie tylko siła wynikająca z roli tych korporacji, ale też z wpływu na kulturę, komunikację i sferę idei. Liderzy technologiczni kontrolują nie tylko rynki, ale też umysły.
Z czysto ekonomicznego punktu widzenia kluczowe jest to, czy technologia podnosi tylko średnią wydajność pracy, czy też równocześnie zwiększa tzw. krańcową wydajność pracy. Średnia wydajność oznacza ilość produkcji w przeliczeniu na pracownika, a krańcowa wydajność ilość dodatkowej produkcji możliwej do wytworzenia przez jednego dodatkowego człowieka. Jeżeli maszyny zastępują ludzi, rośnie średnia wydajność, a jeżeli uzupełniają ludzi, rośnie też krańcowa wydajność. Acemoglu i Johnson przekonują, że przez pierwsze 100 lat rewolucji przemysłowej, czyli do około 1980 r., postęp technologiczny uzupełniał zdolności produkcyjne człowieka, prowadził do zwiększenia krańcowej wydajności. Maszyny przejmowały część zadań, ale jednocześnie pojawiały się nowe zadania. Dzięki temu rosła produkcja, rosło zatrudnienie i rosły wynagrodzenia. Jednak od lat 80., czyli początku rewolucji cyfrowej, ten trend się zmienił. Zadań związanych z produkcją ubywa, krańcowa wydajność nie rośnie (lub rośnie wolniej).
Sztuczna inteligencja zdaniem autorów tylko pogłębi ten problem. Jest bowiem adaptowana głównie w obszarach, w których zastępuje się ludzi komputerami, a jednocześnie nie tworzy dla nich nowych zadań. Jest używana głównie do cięcia kosztów, a nie rozwoju i postępu. Piszą autorzy: „Nasze społeczeństwo stało się już dwuwarstwowe. Na szczycie znajdują się wielcy potentaci, którzy mocno wierzą, że zasłużyli na swoje bogactwo dzięki niesamowitemu geniuszowi. Na dole mamy zwykłych ludzi, których liderzy technologiczni postrzegają jako podatnych na błędy i dojrzałych do zastąpienia. W miarę jak sztuczna inteligencja penetruje coraz więcej aspektów współczesnych gospodarek, wydaje się coraz bardziej prawdopodobne, że te dwie warstwy będą się od siebie oddalać”. Nie oznacza to bynajmniej bezrobocia, lecz rosnące nierówności, wolny wzrost gospodarczy i narastającą frustrację.
Nie jesteśmy na taką ścieżkę skazani. Technologie cyfrowe mają wielki potencjał podniesienia krańcowej wydajności pracy oraz standardu życia wszystkich ludzi, jeżeli ich rozwój zmierzy w kierunku innym niż wymarzony przez elity: w stronę powiększenia zakresu zadań, a nie redukcji kosztów korporacji. To jest jedna z najważniejszych tez książki: postęp nie jest bezwarunkowy i anonimowy, ludzkość ma nad nim kontrolę. Co należałoby zmienić? Autorzy podają wiele rozwiązań, wśród których najważniejsze to: 1. Przywrócenie roli związków zawodowych i dialogu społecznego między pracodawcami i pracownikami. 2. Odważne postępowania antymonopolowe wobec największych korporacji cyfrowych i rozbicie ich na mniejsze przedsiębiorstwa. 3. Regulacje bodźcujące do rozwijania technologii powiększających zakres zadań, a nie służących oszczędnościom. 4. Bardziej odważna wizja rozwojowa po stronie polityk publicznych.
