Kołodko o bieganiu i nie tylko
Profesor Grzegorz Kołodko przyznaje na stronie menstream.pl, że pasja biegania zrodziła się w nim dość późno, bo dopiero około 40. roku życia.

Grzegorz Kołodko, fot.Marek Wiśniewski, Puls Biznesu
Były wicepremier i minister finansów palił wcześniej palił dużo papierosów, a sport ograniczał się u niego do okazjonalnej gry w tenisa. Później zaczął chodzić na siłownię. Między innymi w Helsinkach, gdzie trenował w towarzystwie modelek, które tam przychodziły.
- Intensywniejszą przygodę ze sportem zacząłem po wejściu do polityki. Tam stresu nie brakowało, a wyciskanie potów okazało się na to skutecznym lekiem – opowiada ekonomista w rozmowie z MenStream.pl.
Regularnie zaczął biegać po przeprowadzce do Waszyngtonu, codziennie pokonując dystanse o długości około 10-12 kilometrów. Podobnie było, gdy pracował na Uniwersytecie w Yale. - Zimą miałem jeszcze większą frajdę, gdy padał śnieg. Być może jest w nas taki atawizm, że czujemy większą satysfakcję, biegając w trudnych warunkach - zastanawia się profesor Kołodko.
Prawdziwym wyzwaniem okazały się jednak maratony. Zasada jest prosta. Nigdy nie powtórzyć żadnego maratonu w tym samym miejscu. Od tej reguły były minister finansów zrobił tylko jeden wyjątek. - Chciałem, żeby 30. Maraton Warszawski, był również moim trzydziestym. Żeby się to udało, brakowało mi jednego występu. Dlatego po raz drugi pobiegłem maraton w Gdańsku - tłumaczy.
Przyznaje, że biega zawsze i wszędzie, nawet jak zapomni stroju. Pewnego razu w Brukseli biegał w samej piżamie. - Buty do biegania są jak szczoteczka do zębów, jak skarpetki, to rzecz niezbywalna. Staram się biegać codziennie, w każdych warunkach i wszędzie tam, gdzie akurat jestem - zapewnia.
Profesor Kołodko ma w sobie również duszę podróżnika. Odwiedził już ponad 150 krajów. Przyznaje, że lubi poruszać się lokalnymi środkami transportu, co często wzbudza zdziwienie.
- Nigdy nie zapomnę przygody, jaką miałem w Ugandzie. Żona z córką wróciły z Kenii do Polski, a ja pojechałem się dalej włóczyć. Najpierw, przy granicy z Ugandą, ktoś przewiózł mnie rowerem. Potem skorzystałem z mutatu, czyli małego busa. Weszło do niego 28 osób. To mój absolutny rekord. Gdy wysiadłem, skontaktowałem się z profesorem, którego chciałem spotkać na miejscu, by porozmawiać. Nie mógł uwierzyć, że przyjechałem mutatu, bał się o mnie, od razu wysłał samochód z kierowcą. Potem zabrał mnie do czterogwiazdkowego hotelu, gdzie wszystkim przedstawił mnie jako znanego ekonomistę z Polski, byłego wicepremiera. A ja spocony, zmęczony, z plecakiem. Nikt nie mógł uwierzyć, że jechałem mutatu, dla wszystkich byłem sporą atrakcją - wspomina.
Podpis: DI, menstream.pl