W poniedziałek kalendarium było puste, więc gracze amerykańscy szukali innych pretekstów do poruszenia rynkami. Znalazły się same. W CNBC pojawiła się Meredith Whitney, wpływowa analityczka Oppenheimera. Podczas długiej rozmowy mówiła sporo o akcjach sektora finansowego. Od dawana (od kilku lat) była ona „niedźwiedziem” w stosunku do banków. Tym razem wypowiadała się o nich pozytywnie. Na przykład zalecała kupno akcji Goldman Sachs (prognozuje 15 procentowy wzrost ceny). Wypowiedziała się też pozytywnie o Bank of America.
Podobno dlatego właśnie rosły ceny akcji w sektorze finansowym. „Podobno” dlatego, że minęła już era złotoustych analityków (Ralph Acampora, Aby Joseph Cohen itp.), których słowa są w stanie zatrząść rynkami. Nawet profesor Nouriel Roubini, który dość dokładnie przewidział sam kryzys i jego przebieg, nie ma takiej siły sprawczej. Owszem, Meredith Whitney jest inteligentna i sympatyczna i być może nawet ma rację, ale gdyby nie to, że rynki już bardzo chciały korekty, a indeks S&P 500 wisiał nad poważnym wsparciem to jej słowa doprowadziłyby do nic nieznaczącego drgnięcia indeksów. Po prostu rynek już dojrzał do odbicia. Bykom pomógł też Timothy Geithner, sekretarz skarbu USA. Powiedział, że nadal istnieją poważne zagrożenia, ale jest duża szansa, iż zarówno gospodarka USA jak i gospodarka globalna zaczną rosnąć w czasie ostatnich dwóch kwartałów tego roku. Powiedział też, że maksymalny wpływ bodźców wynikających z planu pomocy gospodarce amerykańskiej znacznie być już niedługo odczuwalny.