Koniunktura w reklamie sugeruje recesję w gospodarce

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2022-03-28 20:00

Wskaźnik koniunktury dla rynku reklamowego zanurkował. Zwykle oznacza to ostre hamowanie gospodarki. Czy tak będzie tym razem? Nie wszystkie wskaźniki wyprzedzające są recesyjne.

Szukając różnych niestandardowych wskaźników, które mogą na bieżąco informować o tym, co się dzieje w gospodarce, czasami korzystam z indeksu koniunktury rynku reklamowego. Wydatki na reklamę mają charakter rozwojowy i mogą być papierkiem lakmusowym tego, czy firmy są gotowe ponosić nakłady na rozwój. A indeks koniunktury w branży reklamy i badań rynkowych, publikowany co miesiąc przez GUS, jest mocno skorelowany z PKB. Ostatni jego odczyt wskazuje na wyraźne hamowanie koniunktury w Polsce. Jest to w miarę spójne z innymi miękkimi wskaźnikami w marcu, choć ogólny obraz nie jest jeszcze jednoznacznie recesyjny. Optymiści wciąż mają kilka przyczółków.

W marcu wskaźnik ogólnego klimatu koniunktury w branży reklamy i badań rynkowych spadł do -9,5 pkt, najniższego poziomu od kwietnia ubiegłego roku. Spadek w ciągu miesiąca nie był bardzo głęboki - bardziej niepokojąca jest seria obniżek w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Na wykresie widać, że nastroje naprawdę mocno się pogorszyły. Wygląda na to, że wpływają na nie dwa czynniki: inflacja i związany z nią wzrost stóp procentowych oraz wojna w Ukrainie. Trudno powiedzieć, który czynnik oddziałuje mocniej.

Taki spadek indeksu sugeruje, że czeka nas gospodarcze hamowanie z piskiem opon. Z prostych korelacji historycznych wynika, że wzrost PKB mógłby obniżyć się wkrótce w okolice zera. Nie traktowałbym jednak tego typu korelacji z nadmierną atencją – ważny jest sugerowany kierunek zmian, a nie konkretny poziom. Roczny wzrost nie może szybko obniżyć się do zera z powodów statystycznych – początek roku był tak mocny, że w kolejnych kwartałach musiałoby dojść do bezprecedensowej recesji.

Na podobny kierunek zmian w gospodarce wskazują indeksy nastrojów konsumentów, które zanurkowały w tym miesiącu do mocno recesyjnego poziomu.

A więc recesja? Moment, moment. Jeden wskaźnik nigdy nie mówi nam całej prawdy o gospodarce. Na pewno mocno rośnie ryzyko recesji, ale wciąż jest kilka sygnałów wskazujących, że na razie w nią nie wchodzimy i może nie wejdziemy.

Recesji nie widać jeszcze w planach zatrudnieniowych firm. Zarówno badaniach GUS, jak i Manpower, nie wskazują, byśmy wchodzili w okres zwolnień pracowników i rosnącego bezrobocia. A to jest zwykle najpoważniejszy sygnał recesyjny.

Recesji nie widać także na rynku finansowym. Krzywa rentowności obligacji jeszcze w pełni się nie odwróciła. Krótkookresowa stopa wciąż jest niższa od długookresowej, co wskazuje, że rynek oczekuje dalszego zacieśnienia polityki pieniężnej i nie spodziewa się, że wkrótce potem nastąpi cykl mocnych obniżek. Ceny akcji nie wyglądają, jakby uwzględniały recesję.

Tym, czego najbardziej obawiam się w tym roku, jest ścisk podażowo-popytowy. Od strony podaży mamy duże ograniczenia w dostępności towarów, które znacząco podbijają inflację. Na razie firmy łatwo przerzucają rosnące koszty na ceny produktów finalnych, bo czują duży popyt. Jeśli jednak podwyżki stóp procentowych i strach przed wojną doprowadzą do nagłego zamrożenia dynamiki popytu, firmy zetkną się z bardzo szybkim spadkiem wyników finansowych, na co zareagują cięciem inwestycji i zatrudnienia. I wtedy będziemy mieli recesję. Będziemy ściśnięci między ograniczoną podażą a kurczącym się popytem.