Kryzys to na Bali błogosławieństwo

Małgorzata Dacko- Tomańska, Rafał Tomański
opublikowano: 08-11-2009, 10:08

Możemy się założyć, że gdybyśmy umieścili Europejczyków na Bali na dłużej niż dwa tygodnie, zaraz zaczęliby narzekać.

"Jeśli uda nam się w ciągu najbliższego roku czy dwóch traktować kryzys jako swego rodzaju błogosławieństwo, przetrwamy. Jeśli uznamy go za katastrofę, wszyscy z pewnością zbankrutujemy". Czy to słowa Warrena Buffetta? Nie? To może Henry’ego Paulsona? Też nie? To możeeee… Gde Wirathy, prezesa balijskiej izby handlowej (OK, my też nie wiedzieliśmy, że Bali ma jakąś izbę handlową)? Bingo!

Przeczytaliśmy to zdanie w "The Jakarta Post" i wcale nie byliśmy zdziwieni. Dwa tygodnie na Bali wystarczą, by stwierdzić, że Balijczycy to najbardziej pogodni ludzie na Ziemi.

Urok piłowania zębów
Niby jest im łatwiej, bo mają wspaniałą pogodę, obiad z owoców morza na plaży kosztuje mniej niż kebab w Warszawie, a benzyna jest trzykrotnie tańsza niż u nas. Możemy się jednak założyć, że jeżeli umieścilibyśmy na Bali Europejczyków na dłużej niż dwa tygodnie urlopu, zaraz zaczęłoby się narzekanie. Że korupcja, że brudno, że za mało pieniędzy, że niebezpiecznie (Australia stawia Indonezję pod względem bezpieczeństwa na równi z Pakistanem, Etiopią i Kongo). Że inni mają lepiej. Że za małe domy. Że zdezelowane motory. Że stacji benzynowych mało. Że drogi za wąskie. Że bałagan. Że wszędzie trzeba się potykać o te cholerne ołtarzyki. Że głośno. Że nie da się spokojnie wyjść na ulicę, by ktoś nie zaczepiał okrzykami: — Transport? Car? Driver? Taxi? A może chociaż manikiuuuur?

Balijczycy potrafią znaleźć pozytyw we wszystkim. Któregoś razu podczas odpływu obserwowaliśmy, jak taplają się radośnie w wodzie do kostek, niebotycznie długimi wędkami łowią ryby wielkości szprotek, a potem cali mokrzy przez kilkadziesiąt minut próbują ustawić na wietrze latawiec wielkości ciężarówki. Balijczykom nic nie przeszkadza.

Na wyspie w zasadzie nie ma komunikacji miejskiej, ale to nie problem. Przecież na motorze, przy odrobinie dobrych chęci, zmieści się cała rodzina (rekord, jaki zanotowaliśmy, to dwójka rodziców, troje dzieci między nimi, a każde z bananem w garści — serio!). Nawet jeżeli ich kogut przegra w walce, to i tak jest powód do radości, bo przynajmniej będzie dobry obiad. Wszyscy Balijczycy przechodzą bolesną ceremonię piłowania zębów, ale nikt nie narzeka — bo przecież każdy wie, że piłowanie zębów wypędza demony. Praca na ryżowych tarasach w pełnym słońcu jest wyczerpująca, ale warto się pomęczyć, bo w ten sposób można zyskać przychylność bogini Dewi Sri (żeby jej nie poranić, ostre narzędzia owija się w ubranie!).

Benzyna na Bali sprzedawana jest głównie na straganach, a butelki stoją obok salaków i żółtych arbuzów — ale w czym problem!? Najważniejsze, że jest. I jest tania! Balijczycy żyją skromnie, ale zupełnie im nie przeszkadza usługiwanie turystom, przygotowywanie dla nich kąpieli w storczykach i relaksujących masaży (w końcu — jak twierdzą benedyktyni — najważniejsza w życiu jest praca, modlitwa, no i oczywiście... mikrodermabrazja).

Potyczka o pendet
Niedawno spokój Balijczyków zburzył emitowany przez Discovery Channel promocyjny filmik o Malezji, w którym użyty został balijski taniec pendet. Indonezja interweniowała w tej sprawie w rządzie Malezji. W mniej sprzyjających okolicznościach ta niewinna z pozoru sprzeczka mogłaby się okazać azjatycką wersją wojny futbolowej. Okazało się, że znowu jest jak w znanym dowcipie: nie wołgi, ale rowery, i nie rozdają, ale kradną. Rzekoma reklama Malezji była jedynie "zajawką" cyklu dokumentalnego, a do winy przyznał się Discovery Channel, który — jak widać — lepiej niż z odróżnieniem od siebie dwóch kultur radzi sobie z udowadnianiem, że salami może posłużyć jako paliwo do amatorskiej rakiety, i że można zabić człowieka z kuszy z papieru, kleju oraz gumki od majtek. Telewizyjny kanał zapowiedział, że w ramach rekompensaty poświęci tańcowi pendet cały półgodzinny dokument i wszyscy są szczęśliwi (chyba bogini Dewi Sri musiała w tym maczać palce). Porządek świata został przywrócony.

Czekaj na Baronga
Balijczycy nie znają się może na ekonomii ani na cyklach gospodarczych, ale na porządku świata znają się jak nikt. W ich legendach zła wiedźma Rangda od wieków walczy z dobrodusznym Barongiem, pół smokiem, pół tygrysem. Konflikt między tą dwójką jest nierozstrzygnięty i taki musi pozostać, bo obie siły — niszcząca i budująca — są potrzebne do zachowania harmonii świata.

Balijczycy nie rozpaczają, kiedy coś spłonie, bo uważają, że miejsce wymagało starannego oczyszczenia. Kiedy indonezyjska rupia słabnie, nikt się przesadnie nie martwi, bo oznacza to, że turyści zostawią więcej rupii na wyspie.

To samo odnosi się do kryzysu. Jeśli do niego doszło, to znaczy, że był potrzebny. No bo, co nas nie zabije, to nas wzmocni (no, może poza kolejną porażką piłkarzy). O tym, że nawet najgorszy kryzys ma czasem dobre skutki, świadczą wydarzenia po zamachach na Bali z lat 2002 i 2005 r. Rządzący tak poprzesuwali wolne dni i święta państwowe, by weekendy były jak najdłuższe. A Indonezyjczycy, w ramach ratowania gospodarki Bali, zaczęli sami więcej podróżować. I udało się! Wyspę z roku na rok odwiedza coraz więcej turystów, a gospodarka Indonezji rośnie w imponującym tempie (nawet na ten rok Bank Światowy prognozuje wzrost 4,3 proc.). Dla kontrastu: w Polsce przy każdym długim weekendzie pojawiają się wyliczenia ekonomistów albo PKPP Lewiatan, ile to nasza gospodarka i przedsiębiorcy stracą. I zaczyna się biadolenie, jacy to jesteśmy leniwi.

Wyspa, która żywi się turystami
Bali to wyspa w archipelagu Małych Wysp Sundajskich, jeden z najbogatszych regionów Indonezji. Jeszcze trzydzieści lat temu jej gospodarka opierała się wyłącznie na rolnictwie. Uprawia się tam do dziś m.in. ryż, kawę, kakaowiec, pieprz, wanilię, trzcinę cukrową, a także hoduje bydło i trzodę chlewną. Obecnie motorem napędowym jest turystyka — daje około 80 proc. PKB (w 2008 r. gospodarka wzrosła 5,97 proc., wobec 5,92 proc. w 2007 r.).

W ubiegłym roku wyspę odwiedziła rekordowa liczba turystów — ponad 2 mln osób. W tym z powodu globalnego kryzysu ich liczba ma zmaleć o 8 proc., co i tak będzie lepszym wynikiem niż w 2007 r.

© ℗
Rozpowszechnianie niniejszego artykułu możliwe jest tylko i wyłącznie zgodnie z postanowieniami „Regulaminu korzystania z artykułów prasowych” i po wcześniejszym uiszczeniu należności, zgodnie z cennikiem.

Podpis: Małgorzata Dacko- Tomańska, Rafał Tomański

Polecane