Premierze, niech pan nie mięknie
Pensje w sektorze publicznym po raz pierwszy od lat rosną szybciej niż w prywatnym. Dla gospodarki to fatalny znak mówią ekonomiści.
Spełnił się scenariusz, przed którym kilka miesięcy temu ostrzegali ekonomiści — rząd ugiął się pod żądaniami górników, lekarzy, pielęgniarek i innych pracowników sektora publicznego. Ich wynagrodzenia wystrzeliły w górę. W I kw. przeciętna pensja wyniosła ponad 3,5 tys. zł i była o 12,2 proc. wyższa niż rok wcześniej — wynika z danych GUS. To pierwszy kwartał od wielu lat, kiedy dynamika płac w sektorze publicznym była wyższa niż w firmach prywatnych (gdzie wynagrodzenia i tak rosną w tempie zawrotnym). W podwyżkach nie byłoby nic złego, gdyby nie to, że w sektorze publicznym — przy gorszej wydajności — zarabia się znacznie lepiej niż w prywatnym, a żądania płacowe związków dalej rosną. Nie bacząc na to, że gospodarka zwalnia.
Zawodowe dojenie
— To sygnał ostrzegawczy
dla rządu i związków zawodowych. Koszty pracy w sektorze publicznym rosną
szybciej niż w prywatnym, tymczasem wydajność jest znacznie niższa i podnosi się
powoli. Ponadto zbliża się spowolnienie gospodarcze. Domaganie się przez grupy
zawodowe 15-procentowych dalszych podwyżek, co ostatnio deklarowały, jest
nieodpowiedzialne i zagraża równowadze ekonomicznej — ostrzega Janusz Jankowiak,
główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.
Czym może grozić wyścig płac w sektorze publicznym? Po pierwsze — nierównowagą w finansach państwa.
— W sektorze publicznym zachodzą te same zjawiska, co w firmach prywatnych — oderwanie się dynamiki wynagrodzeń od dynamiki wydajności wpędza pracodawcę w kłopoty. Jego koszty rosną szybciej niż dochody, staje się mniej konkurencyjny — tłumaczy Marcin Mróz, główny ekonomista Fortis Banku.
Tyle że tu pracodawcą jest państwo. Wysokie koszty musi więc wziąć na siebie budżet.
Po drugie — wzrost wynagrodzeń wzmacnia presję inflacyjną.
— Pieniędzy do wydania przybywa, więc konsumpcja rośnie. A to pcha ceny w górę —wyjaśnia Małgorzata Krzysztoszek, ekspert PKPP Lewiatan.
Nie dam, bo nie mam
Rosnące pensje w
budżetówce i firmach państwowych sprawią kłopoty także przedsiębiorcom
prywatnym. Dysproporcja w zarobkach osłabi morale ich pracowników. Mimo że firmy
państwowe mają gorsze wyniki, zarabia się w nich znacznie lepiej niż w
prywatnych. Przykład — w przetwórstwie przemysłowym różnica płac wynosi 13 proc.
— To demoralizujące dla pracowników firm — mówi Janusz Jankowiak.
Na tym nie koniec. Zwykle wzrost wynagrodzeń w jednym sektorze odbija się na żądaniach płacowych w drugim. Pierwszą rundę tej spirali widzieliśmy już kilka miesięcy temu. Strajkujący górnicy, lekarze, pielęgniarki i nauczyciele właśnie dynamikę płac w firmach prywatnych przytaczali jako główny argument uzasadniający ich żądania. Czy teraz role się zmienią?
— Oczekiwania na podwyżki wzrosną. Jednak w świetle zbliżającego się wyhamowania gospodarczego pracownicy prywatnych przedsiębiorstw będą znacznie bardziej rozsądni w formułowaniu żądań niż w sektorze publicznym. Nie będą podcinać gałęzi, na której siedzą — zapewnia Małgorzata Krzysztoszek.
Może się też okazać, że twardą postawę, której zabrakło politykom, będą musieli przyjąć przedsiębiorcy.
— Osłabienie koniunktury w Europie i w Polsce oznacza dla firm słabsze wyniki i potrzebę ograniczania kosztów. Chcąc utrzymać się na rynku, nie będą miały wyboru — sytuacja zmusi je do powiedzenia „nie” — twierdzi Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ.
Dlatego spodziewa się, że 2008 r. przyniesie wyhamowanie dynamiki płac w sektorze prywatnym i nasilenie podwyżek w publicznym.
© ℗Podpis: Jacek Kowalczyk