Pierwszy próg ostrożnościowy pęknie w tym roku, drugi w kolejnym — prognozują ekonomiści.
Zadłużenie wyrywa się ministrowi finansów spod kontroli
Pierwszy próg ostrożnościowy pęknie w tym roku, drugi w kolejnym — prognozują ekonomiści.
Zadłużenie wyrywa się ministrowi finansów spod kontroli
Pierwszy próg ostrożnościowy pęknie w tym roku, drugi w kolejnym — prognozują ekonomiści.
Kryzys coraz wyraźniej zagląda w oczy ministrowi finansów. Jacek Rostowski stoi właśnie przed największym wyzwaniem w swojej karierze — musi skonstruować przyszłoroczny budżet tak, żeby z jednej strony, możliwie najmniej tłamsić gospodarkę, a z drugiej utrzymać dług publiczny w rygorach prawnych. To tak jak połączyć ogień z wodą. Dlatego bardzo możliwe, że już w bieżącym roku nasze zadłużenie przebije pierwszą granicę bezpieczeństwa, a w przyszłym roku przekroczy kolejną.
Taranem
Dług publiczny przez ostatnie kwartały rośnie w zastraszającym tempie. To skutek przede wszystkim dwóch zjawisk: słabego złotego (dług państwa w jednej czwartej nominowany jest w walutach obcych) i załamania dochodów państwa (rosną więc potrzeby pożyczkowe budżetu i instytucji publicznych). Na koniec I kwartału państwo polskie było zadłużone na 627,6 mld zł (o 30 mld zł więcej, niż trzy miesiące wcześniej) — po 16 tys. zł na mieszkańca. Ale dług nie może rosnąć w nieskończoność. W Konstytucji i ustawie o finansach publicznych określono trzy progi, które zmuszają ministra finansów do dyscypliny — alarm włącza się, kiedy dług przekroczy 50 proc., 55 proc. i 60 proc. PKB. Ekonomiści już go słyszą.
— W finansach publicznych robi się dramatycznie. Chociaż w polskiej gospodarce kryzys jest stosunkowo łagodny, to zadłużenie państwa wyrywa się spod kontroli szybciej niż u większości naszych sąsiadów. Sądzę, że w 2009 r. dług wyniesie 52 proc., czyli wyraźnie powyżej pierwszego progu ostrożnościowego — mówi Michał Dybuła, główny ekonomista BNP Paribas Polska.
Pierwszy próg jeszcze nie boli. Oznacza mrożenie budżetu — w kolejnym roku po wykryciu przekroczenia progu 50 proc. (czyli w 2011 r.) deficyt w relacji do dochodów nie może wzrosnąć. Ale przebicie kolejnej granicy zwiąże ministrowi finansów ręce — będzie musiał konstruować budżet z nadwyżką lub minimalnym deficytem. Prawo mówi bowiem, że dług nie może dalej rosnąć. Według większości pytanych przez nas ekonomistów, taki właśnie scenariusz nas czeka.
— W przyszłym roku relacja długu do PKB będzie dalej rosła. Potrzeby pożyczkowe budżetu i instytucji publicznych będą wyraźnie się powiększały, tymczasem wzrost gospodarczy będzie minimalny. Cięciom wydatków przeszkadzały będą natomiast wybory prezydenckie. Wszystko wskazuje na to, że rządowi nie uda się wyhamować długu i przebijemy kolejny próg, czyli 55 proc. PKB — uważa Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ.
Hamowanie awaryjne
To jednak tylko prognoza ekonomistów. Jacek Rostowski będzie robił wszystko, by zmieścić dług pod kreską. Skuteczne może być przede wszystkim przyspieszenie prywatyzacji.
— Tu jest największa niepewność i zarazem szansa. Rząd ostatnio deklarował przyspieszenie prywatyzacji. Gdyby się z tej obietnicy wywiązał, nasze potrzeby pożyczkowe byłyby mniejsze — mówi Grzegorz Maliszewski, ekonomista Banku Millennium.
Rząd będzie się też prawdopodobnie ratował podwyżkami podatków i większą presją na wypłatę dywidendy z państwowych spółek. Jedno jest pewne — za hamowanie długu zapłacą podatnicy.
— Przeciętny Kowalski i przeciętna firma odczują na własnej skórze zmagania ministra finansów z długiem. Z państwa do gospodarki będzie płynąć mniej pieniędzy, a fiskus będzie pobierał coraz większą część naszych dochodów — mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Invest Banku.
Ale lepiej teraz zacisnąć pasa, by zmieścić się pod poziomem 55 proc., niż znosić skutki jego przebicia.
— Mniej bolesne będzie rozłożenie zaostrzania polityki fiskalnej na lata, niż skumulowanie wszystkich cięć w jednym roku, choćby odległym. Budżet z nadwyżką byłby terapią szokową — mówi Michał Dybuła.
Podpis: Jacek Kowalczyk