Książki mają się dobrze, a internet nie ma szans im zagrozić — uważa Antonina Kuchlewska, prezes Białostockich Zakładów Graficznych.
Tu zysk pachnie świeżym drukiem
Książki mają się dobrze, a internet nie ma szans im zagrozić — uważa Antonina Kuchlewska, prezes Białostockich Zakładów Graficznych.
Mówi, że konkurencja z nowym medium wyszła książkom na dobre, bo musiały się stać bardziej atrakcyjne wizualnie. Wiele to prawdziwe wydawnicze arcydzieła.
— Cieszę się każdą pięknie wykonaną książką. To, że powstaje u nas, daje mi ogromną satysfakcję. Niektórymi albumami można się zachwycać — mówi Antonina Kuchlewska.
Prawie jak u Gutenberga
Tuż po wyzwoleniu w Białymstoku bardzo brakowało drukarni. Kilku aktywistów w tydzień uruchomiło druk w odgruzowanej hali przy ul. Brukowej. Załoga liczyła 17 osób.
— Druki były składane ręcznie niemieckimi czcionkami i wykonywane na maszynie dociskowej — opowiada prezes BZGrafu.
Niebawem zaczęto tu drukować pierwszą jednodniówkę „Jedność Narodową”, a wkrótce także „Gazetę Białostocką”. Jednak przełomowy okazał się dopiero 1971 rok.
— To był czas ogromnych zmian technologicznych. Mogliśmy zacząć druk w offsecie i zmechanizować ręczne procesy wykończeniowe. Zmieniliśmy siedzibę i postawiliśmy w niej szybsze i dokładniejsze maszyny — wymienia Antonina Kuchlewska.
Na krawędzi upadłości
Przeprowadzka pozwoliła na zwiększenie kadry do 370 osób. Najwięcej pracowników drukarnia miała w latach 80. — prawie 600 osób. Wtedy jednak największym zmartwieniem było zdobycie papieru.
— Mieliśmy bardzo dużo zleceń, ale z konieczności książki drukowaliśmy na marnych materiałach, na przykład na rosyjskiej bumadze, która tak naprawdę jest papierem opakowaniowym — wspomina pani prezes.
Bolesny cios przyszedł na początku lat 90.
— Produkcja spadła prawie o połowę, pojawiły się przestoje i zwolnienia. Stanęliśmy na krawędzi upadłości — opowiada Antonina Kuchlewska.
Konieczna stała się restrukturyzacja firmy i zakup nowych maszyn. Zakład zrezygnował z techniki typografii i przestawił się na offset. To dało efekt — w 1993 r. wrócił na ścieżkę wzrostu. Od tego czasu specjalizuje się w druku ilustrowanych albumów, przewodników i encyklopedii dla największych polskich wydawnictw. Pierwszy w kraju wprowadził twardą oprawę zintegrowaną. Tu powstają wydawane w Polsce przewodniki National Geographic.
Drugi oddech
W 2000 r. BZGraf zostały skomercjalizowane. Są spółką akcyjną ze stuprocentowym udziałem Skarbu Państwa. Jednak najważniejszą ostatnio datą było dla firmy wejście Polski do Unii Europejskiej.
— Wcześniej mieliśmy problemy z odprawami celnymi, nie byliśmy pewni, kiedy nasz towar dotrze do klienta. Zachód podchodził do nas trochę po macoszemu. Teraz jest mniej formalności, łatwiej o części i dostawy materiałów. Poza tym jesteśmy traktowani z większym zaufaniem. Wejście do Unii dało nam drugi oddech — uważa prezes Kuchlewska.
Dziś roczne obroty spółki to prawie 25 mln złotych. 15 proc. produkcji trafia za granicę. Firma ma stałych odbiorców w Norwegii, Francji, Niemczech, Holandii, Rosji, znajduje klientów prawie w całej Europie.
W białych rękawiczkach
Miesięcznie BZGraf drukują około 100 tytułów — od cieniutkich książeczek, po opasłe encyklopedie, z których najcięższa ważyła ponad 4,5 kg.
— Ich wykonanie musi być niezwykle precyzyjne. Źle zrobiona książka, mająca 4 kg wkładu, wypadłaby z okładki — podkreśla Antonina Kuchlewska.
Książka w twardej oprawie powstaje średnio w dwa tygodnie. Przez ten czas drukuje się kilkanaście tytułów. Niektóre wymagają szczególnej staranności — trzeba przy nich pracować ręcznie w białych rękawiczkach. Tak było z albumem o Belwederze, zamówionym przez Kancelarię Prezydenta RP.
— To była trudna technika, a chodziło o uniknięcie zanieczyszczeń. Ale się udało. Powstał album najwyższej klasy — mówi z dumą prezes Kuchlewska.
Dadzą sobie radę
Białostocka firma wciąż unowocześnia park maszynowy. Teraz uruchamia pierwszą w Polsce linię pozwalającą oprawiać miniaturowe książki w twarde okładki. Szefowa nie martwi się o przyszłość branży.
— Internet, mimo bogatej zawartości, nie konkuruje z tradycyjną książką. Trudno czytać go w pełnym słońcu na plaży czy wziąć do poduszki. Książki są poręczniejsze, coraz piękniej wydawane i na pewno dadzą sobie radę — przekonuje Antonina Kuchlewska.
© ℗