Więcej szacunku dla Piotrusia Pana
Masujące fotele, hamaki i namiot rozbity na korytarzu. Pokoje zen i łaźnie parowe. W salach negocjacyjnych zwykłe stoły zamienione na stoły pingpongowe. Zamiast windy zjeżdżalnie, którymi można dostać się na niższe piętra. Długa kolejka przed automatem do robienia waty cukrowej. Prezes przegrywa w piłkarzyki ze stażystą, a na perkusji sprzedawca wyładowuje swój gniew po nieudanej rozmowie handlowej. Biura takich korporacji, jak Google, Facebook czy Red Bool, coraz częściej przypominają ogromne place zabaw. Czy to aby nie ukłon firm w stronę pracowników z syndromem Piotrusia Pana, czyli takich, którzy zatrzymali się na progu dorosłości, co więcej — są z tego dumni? „Nie ma już dorosłych, zniknęli jak przejściowe pory roku i świetliki nad polami” — utyskuje włoski eseista Francesco M. Cataluccio w książce „Niedojrzałość. Choroba naszych czasów”. Natomiast pracodawcy w dziecięcej fantazji, którą pielęgnuje w sobie część zatrudnionych, coraz częściej widzą nie zaburzenie osobowości, lecz tak długo oczekiwany powiew świeżego powietrza w zatęchłym świecie biznesu.
Ze świata fantazji…
Tzw. wiecznego chłopca...