Wiśnie uważane są za jedne z super foods. W Polsce, która jest największym ich producentem w Europie i trzecim na świecie, mało kto je docenia. Justyna i Piotr Muzykowie postanowili to zmienić.
Pionierem był dziadek Michał. Tuż po drugiej wojnie świat jest w ruinie, a on zakłada pierwsze sady pod Kaliszem. Najpierw jabłoniowe, potem wiśniowe. Rosną do dziś.
— Miał instynkt przedsiębiorcy, siłę przebicia, odwagę, by realizować marzenia. Umiał też pociągnąć za sobą ludzi — wspomina jego wnuk Piotr Muzyka, biotechnolog i przedsiębiorca.
Wnuk i syn sadowników. Jego rodzice kontynuowali tradycję i gdy osiedlili się w Karskach pod Ostrowem Wielkopolskim, założyli sady wiśniowe. Powiększali je, aż doszli do 15 hektarów. Ich gospodarstwo było jednym z największych w regionie. Produkowali wiśnie i sprzedawali je przetwórniom.
Rewolucja w sadzie
Piotr Muzyka i jego żona poznali się w Ostrowie, skąd Justyna pochodzi. Parą zostali w Poznaniu, gdy oboje pojechali tam studiować. On biotechnologię na Akademii Rolniczej, ona stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Wrócili do Karsek w 2007 r., by przejąć zarządzanie sadami. Szybko przestał im wystarczać tytuł producentów wiśni.
— Mieliśmy nowe pomysły, chcieliśmy się spełnić na niezależnej drodze. Zaczęliśmy uprawiać wiśnie w naturalny sposób — twierdzi Justyna Muzyka.
Ich sady nie wyglądają jak z obrazka. Mają pod drzewami zioła: mniszek, krwawnik, nawłoć…
— Niektórzy nazywają je chwastami. Dla nas to cały ekosystem, który wzmacnia rośliny i przyciąga owady — mówi z przekonaniem Piotr Muzyka.
— Wierzymy też, że to, co rośnie w sadzie, jest dokładnie tym, czego potrzebują gleba i drzewa. Dlatego z ziół robimy wywary i opryskujemy nimi sad, wzmacniając go — dodaje jego żona.
Wiekość plonów zależy od roku. Ten był słaby. Zebrali koło 30 ton wiśni, a potencjał ich sadów to około 100 ton.
— Pogoda przez cały rok ma wpływ na plony. Jeśli przyjdą przymrozki w czasie kwitnienia, co jest największym zagrożeniem, spadają nawet do jednej dziesiątej możliwości sadu. Innym zagrożeniem jest susza. Drzewo wiśniowe lubi wodę. Mamy urządzenia do nawadniania kropelkowego, ale to nie zastąpi dobrego deszczu — wyjaśnia biotechnolog.
— Robimy najlepiej to, co możemy, ale nie na wszystko mamy wpływ. Przyjmujemy wyroki pogody z pokorą. W sadownictwie rządzi natura.
Gdybyśmy chcieli się zabezpieczyć przed przymrozkiem, suszą, gradem, wydalibyśmy majątek, a i tak bylibyśmy zestresowani. A tak patrzymy na życie pozytywnie i traktujemy to, co przynosi, jak wyzwanie — zapewnia Justyna Muzyka.
Dbają, by drzewa były silne, co ma wpływ na ich odporność i plenność. Dlatego nie wykonują oprysków, nie używają nawozów sztucznych, tylko naturalnego, końskiego obornika z pobliskich gospodarstw. Jest z tym więcej pracy, ale i efekty lepsze. Od trzech lat rozwijają też biodynamiczne sposoby uprawy.
Wiśnie na okrągło
— Wiśnie są wartościowe i zdrowe. Wpływają na poziom melatoniny, regulując sen. Działają świetnie na serce, zawierają minerały, witaminy. Warto je jeść nie tylko dla smaku, ale i dla zdrowia — mówi Justyna Muzyka.
— Sok świetnie wpływa na regenerację mięśni. Pół szklanki przed wysiłkiem i po gwarantuje, że zakwasy nie będą tak dokuczliwe. Wiśnie uznane za tzw. super food zajmują 14 miejsce na liście najlepszych produktów na świecie — uzupełna jej mąż.
Polska jest największym producentem wiśni w Europie i trzecim na świecie po USA i Turcji. Tymczasem u nas są po pierwsze niedoceniane, po drugie dostępne tylko przez kilka tygodni w formie świeżego owocu. Muzykowie zastanawiali się, jak to zmienić. Sześć lat temu wpadli na pomysł, by je suszyć. Okazało się, że nikt tego w Polsce nie robi. Pierwsze próby miały miejsce w czasie zbiorów.
— To bardzo intensywny czas. Śpimy wtedy po kilka godzin na dobę, bo trzeba owoce szybko zebrać, zwieźć, schłodzić. Nocami suszyliśmy wydrylowane wiśnie na malutkiej suszarce do grzybów — wspomina Justyna Muzyka.
Częstowali nimi rodzinę, znajomych. Wszyscy byli pozytywnie zaskoczeni, że są smaczne i wcale nie kwaśne, mimo że bez cukru.
— Ośmieliło nas to i kolejne pomysły same przychodziły nam do głowy. Na soki, konfitury, syropy. Kiedy zaczęliśmy robić sok, wszyscy się dopytywali o wiśniówkę — opowiada Justyna Muzyka.
— Przygotowujemy się do nalewki, na razie produkujemy wino. Na zimę robimy grzańca z przyprawami korzennymi. Latem jest sangria, wino wiśniowe z cytrusami — wyliczają Muzykowie.
W sezonie świątecznym tworzą zestawy, które mogą być komponowane na zamówienie.
Rodzice Piotra najpierw przyjmowali pomysły młodych z rezerwą. Traktowali je z przymrużeniem oka, jak zabawę. Gdy zaczęły nabierać realnych kształtów, uwierzyli, że to nie tylko hobby.
— Od początku nas wspierali i nadal możemy liczyć na ich pomoc. W sadzie, przy dzieciach, których mamy trójkę, logistycznie — twierdzą Muzykowie.
To dla nich ważne, tym bardziej że początkowo pracowali na dwa etaty jako sadownicy i przetwórcy po kilkanaście godzin na dobę. Metodą prób i błędów opracowywali receptury, by wyroby miały odpowiednią konsystencję i smak. Piotr Muzyka zaprojektował i zbudował komorę do suszenia owoców ogrzewaną ciepłem z pieca opalanego… pestkami wiśni.
— Większość maszyn w przetwórstwie to drogie urządzenia. Jako manufaktura musimy posiłkować się rzemieślniczymi metodami — wyjaśnia biotechnolog.
Bo nie tylko suszą wiśnie, ale też tłoczą soki, produkują wino, konfitury. Nie specjalizują się w konkretnym produkcie, lecz w owocu, więc potrzebują licznych procesów, receptur i urządzeń. Gdy owoców jest wyjątkowo dużo, korzystają z usług tłoczni pod Kaliszem.
Zlecają też na zewnątrz oblew wiśni czekoladą, którą jednak sami wybrali: belgijską, bez cukru z bardzo wysoką zawartością kakao. Chcą, by ich manufaktura stanowiła jak najbardziej zamknięty obieg. Stąd pomysły na kolejne produkty. Najnowszy to termofory z pestkami wiśni, które mają właściwości lecznicze. Rozgrzane pestki wiśni przykłada się do chorego kolana albo dziecięcego brzuszka przy kolce.
Czerń i złoto, czyli duet idealny
— Piotr jako biotechnolog ma doświadczenie, które w produkcji bardzo się przydaje, ale też żyłkę odkrywcy, lubi eksperymentować — chwali męża Justyna Muzyka.
Ona z kolei jest estetką. Zwraca uwagę na opakowanie produktu, logo, kolorystykę. Połączyli swoje zdolności, mocne strony, by wspólnie stworzyć niszową markę.
— Szukając pomysłu na nazwę, szybko zdecydowaliśmy się na Cherry Tree. Także dlatego, że chętnie podróżujemy, świat jest dla nas domem. Poza tym braliśmy pod uwagę w przyszłości sprzedaż za granicą — mówi Justyna Muzyka.
Pierwszą etykietę stworzyli, kierując się wiedzą o kolorach, feng shui i symbolice. Oraz własną intuicją.
— Wiedzieliśmy, że mamy produkt wysokiej jakości, co chcieliśmy zakomunikować — mówi Justyna Muzyka.
Obserwowali też, jak to robią na Zachodzie i jakie są trendy w Polsce. Sześć lat temu soki miały raczej etykiety białe, w sielankowym stylu, duże, zaklejające dookoła butelkę.
— Wiedzieliśmy, że to nie dla nas. Zrobiliśmy etykiety małe, czarne ze złotymi dodatkami, podkreślające minimalizm, elegancję i ekskluzywny charakter produktów Cherry Tree — wyjaśniają małżonkowie.
Dlaczego czarne? Bo to kolor zbliżony do barwy wiśni i elegancki. Oni sami też często ubierają się na czarno.
— Poza tym chcieliśmy, by identyfikacja była prosta. By ważny był produkt sam w sobie, a nie jego „ubranie” — dodaje Justyna Muzyka.
Wtedy było to odważne działanie, ale zaufanie intuicji okazało się dobrym wyborem. Pomysł wciąż się sprawdza. W zasadzie od początku, od ponad pięciu lat nic nie zmienili.
Na targach i lotniskach
Sześć lat temu do takich miejscowości jak Ostrów czy Kalisz moda na manufaktury, produkty regionalne, lokalne jeszcze nie dotarła. Jeździli więc ze swoimi wiśniowymi wyrobami na targi śniadaniowe w Poznaniu i Warszawie. Dostawali informacje zwrotne, że fajne, ciekawe, smaczne. Dodało im to wiatru w żagle. Nawiązali kontakty z pierwszymi sklepami, barami, restauracjami. Teraz ich produkty są też we Wrocławiu, Łodzi, Krakowie. Na lotniskach w Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Lublinie, Wrocławiu, Poznaniu.
— Podróżują niezależnie od nas — śmieje się Piotr Muzyka.
Często jako prezenty. Wiśnia, będąc typowo polskim owocem, świetnie się do tego nadaje. Coraz częściej sprzedają też swoje produkty w regionie. Od kilku lat mają także sklep internetowy. Co jakiś czas biorą udział w takich inicjatywach jak festiwal jogi, którą sami praktykują, czy konferencjach dotyczących zdrowej żywności.
— Dla nas jest oczywiste, że nie używamy oprysków czy nawozów sztucznych, ale wiemy, że to niszowe podejście. Dlatego korzystamy z okazji, by opowiedzieć, że to, co robimy, nie jest łatwe, ale według nas właściwe. W końcu produkujemy jedzenie. Nie moglibyśmy sprzedawać produktów, które nie służyłyby zdrowiu. Ważne jest dla nas podnoszenie świadomości tego i wśród producentów, i konsumentów — deklarują Muzykowie.
Na niektóre targi nadal jeżdżą osobiście. — Spotykamy się wtedy ze znajomymi przedsiębiorcami, możemy dostać feedback od klientów, co daje nam dodatkowy impet do działania — podkreśla Piotr Muzyka.
Ciągły rozwój
— Nasza firma to my, więc często prowadzi nas intuicja. Może nie jest to racjonalne, ale tak chcemy działać — mówi Justyna Muzyka.
Nie posiłkują się pomocą zewnętrznych agencji. Od pierwszej etykiety wszystko robią sami: decydują, jak pudełko ma wyglądać, gdzie ma być okienko, gdzie nazwa, jaki kolor, tekst. Nauczyli się programów graficznych, by przełożyć swoją wizję na identyfikację. Od początku starali się też radzić sobie bez kredytów. Niektóre maszyny wzięli w leasing. Inwestowali krok po kroku z własnych funduszy, wiedząc, że budowanie firmy to zajęcie na lata.
— Nie traktujemy Cherry Tree tylko jako biznesu. To część naszego życia. Zależy nam na stabilnym, zrównoważonym rozwoju — deklaruje Justyna Muzyka.
— Także osobistym. Musimy za naszym przedsięwzięciem nadążać, by nas nie przerosło. Nie zawsze podejmujemy trafne decyzje, ale na tyle wiemy, dokąd płyniemy, by kurs utrzymać — dodaje jej mąż.
— O ile od rodziców Piotra mogliśmy czerpać wiedzę na temat sadownictwa, o tyle przetwórstwo było dla nas zupełnie nową dziedziną. Podobnie jak prowadzenie firmy, sprzedaż, marketing. Wszystkiego uczymy się wraz z nowymi wyzwaniami — mówi Justyna Muzyka.
Wiedzę na temat sprzedaży, negocjacji, zdobywają z książek, czasami jeżdżą na szkolenia, warsztaty, szukają podobnych im przedsiębiorców, z którymi mogą wymienić się doświadczeniami. Dają też sobie prawo, by czegoś nie wiedzieć.
— Na początku, kiedy znajomi robili kariery w wielkim świecie, było mi trochę głupio, że mieszkam na wsi. Z czasem uznałam, że to najlepsze miejsce na świecie. Choć trudno powiedzieć, by nasze życie było sielanką — uważa szefowa Cherry Tree.
— W jednym roku brakuje surowca, w innym musimy zainwestować w maszyny. Każdego dnia i miesiąca mamy nowe wyzwania. Ale ponieważ to oznacza rozwój, podchodzimy do nich spokojnie — mówią wspólnicy i małżonkowie.
— Jest jedna główna odmiana wiśni — łutówka. Dość plenna i dobrze sprawdzająca się w przetwórstwie, bo jednocześnie słodka i kwaśna. Dzięki temu, że mamy własne sady, czekamy, aż wiśnie w pełni dojrzeją i osiągną maksimum słodyczy. Nasz sok bez cukru łamie stereotyp, że wiśniowy musi być kwaśny — wyjaśnia Piotr Muzyka.
Własne sady i owoce to ich główny atut.
— Nie mieliśmy wpływu na to, jakie drzewa przejęliśmy, ale bardzo nam zależy, by przejść w stu procentach na ekologię i uzyskać certyfikat. Łutówka nam na to nie pozwalała — twierdzi Justyna Muzyka.
Dlatego na wiosnę tego roku w miejscu starego sadu posadzili nowe odmiany. Są mocniejsze, nieco inne w smaku i sprawdzają się w ekologicznej uprawie. Pozwolą też wydłużyć zbiory.
— Wycięte drzewka zmagazynowaliśmy i myślimy o tym, jak je wykorzystać. To dosyć twarde drewno, nadaje się na przykład do wędzenia, tym bardziej że ma miły aromat. Może stworzymy też jakieś elementy do wnętrz — zdradza Piotr Muzyka.
Przyjeżdżają do nich ludzie w czasie kwitnienia sadów, by je pooglądać, zrobić zdjęcia. Kiedyś była sesja narzeczeńska, odbył się ślub, innym razem kolacja.
— Chętnie bierzemy udział w takich wydarzeniach, bo chcemy, by sad żył. Planujemy w przyszłości zbudować pośród wiśniowych drzew dom. Z drewna, kamienia, cegły. Ekologiczny i samowystarczalny — zapowiada Justyna Muzyka.
Po sześciu latach niemal całość owoców przetwarzają. Mają w ofercie koło 20 produktów. Najnowsze to wynik współpracy z sąsiadem pszczelarzem, który w czasie kwitnienia wstawia ule do ich sadu. Od zeszłego roku sprzedają pyłek, miód wielokwiatowy oraz krem pszczeli, autorski pomysł Piotra: mieszankę pyłku, propolisu i miodu. Ma działanie odkażające, antybakteryjne, odżywcze. Niedawno po raz pierwszy zebrali kwiaty wiśni. Wysuszyli je, dodali trochę liści, które mają właściwości zdrowotne i pogłębiają smak. Zalane gorącą wodą kwiatki otwierają się, co bardzo ładnie wygląda. W przyszłym roku będzie można kupić ich wiśniową „herbatkę”. Co jakiś czas zadają sobie pytanie, dokąd płyną. Na pewno nie chcą stworzyć dużej firmy, która ich przytłoczy. Pracują nad nowymi produktami, myślą o eksporcie, ale nie są jeszcze gotowi na nowe wyzwania. Nie spieszą się.
— Na razie chcemy osadzić się w Polsce, tym bardziej że jesteśmy w fazie intensywnego rozwoju: wyodrębniają się kolejne stanowiska, powstają struktury, wypracowywane są procedury. Na razie nasze 6-letnie wiśniowe „dziecko” jest już dość samodzielne, ale jeszcze wymaga opieki — śmieją się Piotr i Justyna Muzyka.
AGNIESZKA RODOWICZ
Dziennikarka, fotografka, reporterka. Opisuje i fotografuje ciekawych ludzi, miejsca, zjawiska. Jej materiały ukazują się m.in. w „Polityce”, „Pulsie Biznesu Weekend”, „Podróżach”. Interesuje się sprawami społecznymi, kwestiami emancypacji kobiet, sytuacją uchodźców w Polsce, ekologią.
Podpis: Agnieszka Rodowicz