Jedno, czego rządowi z pewnością się nie udało, to wprowadzenie stabilizacji. Od początku mieliśmy poczucie tymczasowości, które wzmogło się jeszcze w ostatnich miesiącach. Mamy bowiem do czynienia z permanentną kampanią wyborczą. A jest w Polsce normą, że na wiele miesięcy przed wyborami wszystkie ministerstwa ogarnia decyzyjny bezwład. Trudno oprzeć się wrażeniu, że czas przecieka między palcami, a istotne decyzje strategiczne są odkładane. Jest to wina nie tyle rządu, ile raczej braku zaplecza politycznego — ale przecież rząd jest emanacją tego zaplecza czy też jego braku. Jeszcze gorzej, z podobnych przyczyn, jest z ustawodawstwem. Czeka wiele istotnych aktów prawnych, wiele dziedzin wymaga ustawowego rozstrzygnięcia, a rząd nie jest w stanie przeprowadzić nawet własnych projektów. Jednocześnie na ocenę tego rządu, po roku jego działania, nakłada się pierwszy rok naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Powoduje to, że ta ocena nie jest tak tragiczna, bo pierwszy rok naszego członkostwa ma z pewnością bilans dodatni — pomimo różnorodnych uwag i zastrzeżeń.
Zaległości legislacyjne