Merytoryczne przyczyny emerytalnych sporów między Platformą Obywatelską a Polskim Stronnictwem Ludowym komentowałem już kilkanaście razy. Po wczorajszym nagłym zaostrzeniu się koalicyjnych stosunków wypada się zastanowić, czy to tylko tak dla jaj (notabene wciąż drożejących), czy naprawdę. Ewentualne znalezienie sobie przez PO nowego partnera w Sejmie, na przykład Ruchu Palikota, tylko do jednorazowej operacji przeforsowania emerytur wbrew PSL, oczywiście jest możliwe, ale raczej teoretycznie. Trudno sobie wyobrazić późniejszy powrót obu koalicjantów w swoje ramiona. Dlatego taka niby-jednorazówka oznaczałaby po prostu nowy układ.
Z konstytucyjnego punktu widzenia rozgrywka premiera z wicepremierem to pojedynek Goliata z Dawidem. Wymiana prezesa Rady Ministrów w trybie tzw. konstruktywnego wotum nieufności jest w obecnym Sejmie niemożliwa. Natomiast do wyrzucenia Waldemara Pawlaka ze stanowiska wicepremiera czy ministra gospodarki albo z obu jednocześnie, potrzeba kilkunastu minut — czasu na przewiezienie między kancelariami prezydenta i premiera dokumentu w celu kontrasygnaty. Prezes PSL dokładnie pamięta, jak w roku 2003 premier Leszek Miller po kolejnym starciu dosłownie z godziny na godzinę wyrzucił Jarosława Kalinowskiego i ludowców z rządu, co było dla nich szokiem. Dzisiaj powtórzenie tamtego radykalnego kroku przez Donalda Tuska byłoby nie tylko personalnym końcem Waldemara Pawlaka, ale w ogóle końcem Polskiego Stronnictwa Ludowego jako liczącej się partii.