Płytka korekta, a potem rajd byków

Jagoda Fryc
opublikowano: 2014-09-24 00:00

Na koniec roku indeks S&P500 dotrze do 2100 pkt., ale to nie będzie ostatni akord hossy, prognozują specjaliści

Po sforsowaniu bariery 2000 pkt. przez indeks amerykańskich blue chipów kupujący nie poszli za ciosem, a indeks utknął na kilka tygodni w dość wąskim trendzie bocznym. To jednak nie cisza przed burzą, ale przystanek w hossie — przekonują zarządzający funduszami. — Oczekuję, że zwyżki na Wall Street potrwają przynajmniej 8-12 miesięcy od momentu pierwszej podwyżki stóp procentowych. Na koniec tego roku indeks S&P 500 znajdzie się na poziomie powyżej 2100 pkt. — prognozuje Adrian Apanel, zarządzający MM Prime TFI. — W perspektywie kolejnych czterech- -sześciu kwartałów potencjał zwyżek na giełdzie w USA to 8-10 proc., co jest zgodne z tempem wzrostu zysków spółek — wtóruje Tomasz Bursa, wiceprezes OPTI TFI.

Strachy na lachy

W kontynuację hossy na Wall Street wierzy większość ekspertów. Jarosław Niedzielewski z Investors TFI uważa wręcz, że amerykański rynek akcji ma najlepsze perspektywy ze wszystkich rynków świata.

— Może akcje tam nie są najtansze, może Fed zaprzestaje druku pieniądza i myśli o podwyżkach stóp, ale sytuacja fundamentalna spółek działających w USA jest pod każdym względem lepsza niż gdzie indziej. W przypadku indeksu Russel 2000 [to wskaźnik spółek o małej kapitalizacji — red.] rysujący się właśnie na wykresie „krzyż śmierci” jest co prawda warunkiem koniecznym do ogłoszenia bessy, ale niewystarczającym.

Można nawetstwierdzić, że trwająca za oceanem od pięciu lat hossa była usłana „krzyżami śmierci”, które na różnych indeksach widzieliśmy w 2010, 2011 i 2012 r. — przekonuje Jarosław Niedzielewski. Dlatego też, jego zdaniem, inwestorzy nie powinni bać się poważniejszych spadków. I choć pokusa do realizacji zysków jest duża, to może ona doprowadzić jedynie do korekty. A ta, jeśli w ogóle nadejdzie, to będzie raczej krótka i bezbolesna.

— Każdy, kto sprzeda akcje, będzie musiał zdecydować, gdzie ulokować gotówkę. Rentowności obligacji i oprocentowanie lokat są na bardzo niskim poziomie, rynek nieruchomości oferuje coraz niższe czynsze, ceny surowców są pod presją rosnącej podaży. Dlatego myślę, że nawet jeśli dojdzie do korekty, to amerykańskie indeksy nie powinny stracić więcej niż 10 proc., licząc od szczytów, po czym mogą szybko odbić — uważa Adam Łukojć, zarządzający ze Skarbca TFI.

Zdaniem Pawła Grubiaka, członka zarządu Superfund TFI, w tym roku może nie być popularnego „rajdu świętego Mikołaja”. Duże fundusze mogą wykorzystać przedświąteczne zamieszanie, i to właśnie wtedy są największe szanse na korektę. — Myślę, że nie powinna być ona głębsza niż do poziomu 1742 pkt., czyli tegorocznego minimum z przełomu stycznia i lutego. Jeśli jednak to wsparcie zostanie pokonane, wówczas S&P500 może spaść nawet w okolice 1600 pkt. — prognozuje Paweł Grubiak.

Przemysław Nowicki z Open TFI studzi jednak optymizm. Jego zdaniem, największe IPO w historii, czyli Alibaba, wyssało sporo wolnego kapitału z rynku. Odsetek „niedźwiedzi” jest najniższy od 1987 r., a wiele wskaźników sentymentu znajduje się na historycznie wysokich poziomach, co może sugerować nadmierny optymizm.

— Obroty z miesiąca na miesiąc są coraz niższe i rok do roku spadły o 50 proc. 10-procentowej korekty nie było od 35 miesięcy, a średni historyczny odstęp między korektami to 18 miesięcy. Powoli topnieje również inne źródło popytu na akcje, czyli buy back spółek. Szacuje się, że w pierwszym półroczu tego roku amerykańskie firmy wydały na skup akcji własnych prawie 300 mld USD. Wsparciem do dalszych zakupów mogą być jednak zerowe stopy procentowe, czyli brak alternatywy dla kapitału, oraz tzw. moral hazard. Rynki nie mogą spaść, bo przecież bankierzy centralni na to nie pozwolą — uważa Przemysław Nowicki.

Co i za ile?

Gdyby doszło do korekty, wyceny na Wall Street stałyby się bardziej atrakcyjne, choć i bez tego, zdaniem większości zarządzających, nowojorska giełda nie jest droga.

— Myślę, że rynek amerykański znajduje się w równowadze pod względem wyceny. Jeśli weźmiemy pod uwagę wskaźnik cena do zysku na 2014 r., to wynosi on 16,7 i znajduje się na poziomie średnich historycznych — przekonuje Tomasz Bursa. Jego zdaniem, lepiej jednak skupić się na spółkach o defensywnym profilu biznesu z długą historią wypłat dywidend.

— Raczej unikałbym spółek technologicznych i średniej wielkości — dodaje Tomasz Bursa. Innego zdania są Jarosław Niedzielewski, Adam Łukojć i Paweł Grubiak, którzy właśnie w tym sektorze pokładają największe nadzieje.

— Warto zwracać uwagę na małe i perspektywiczne spółki z branży technologicznej. Nie należy się jednak spodziewać, że co druga z nich będzie nowym Apple’em czy Google’em, choć biorąc pod uwagę coraz większe możliwości programistówi inżynierów, nie można wykluczyć, że spółka, która zatrudnia dziś 10 osób, za rok będzie zatrudniała ich kilka tysięcy — mówi Paweł Grubiak.

Adam Łukojć zwraca natomiast uwagę na wyceny. — Indeks Nasdaq100 w latach 2004-07 był wyceniany przy wskaźniku cena/zysk na poziomie 30-35. Dzisiaj zyski spółek technologicznych rosną szybciej niż w tamtym okresie, a wskaźnik cena/zysk wynosi jedynie 24. Wzrost indeksu o jedną czwartą byłby więc dopiero powrotem do średniej z lat sprzed ostatniego krachu — uważa Adam Łukojć.