Sportowcy i muzealnicy odkrywają e-handel

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2013-08-09 00:00

Pieniądze leżą na wirtualnej ulicy. Wiele instytucji publicznych i klubów jednak nie chce się po nie schylić. A szkoda, bo na Zachodzie to już poważna gałąź biznesu

Miska dla psa z herbem warszawskiej Legii czy magnesy na lodówkę ze zdjęciami powstańców — takie gadżety można kilkoma kliknięciami kupić w internecie. W polskiej sieci pojawia się coraz więcej sklepików, otwieranych na marginesie głównej działalności przez kluby sportowe czy instytucje publiczne.

KROK PO KROKU:
 Według Tomasza
 Karwatki, prezesa
 Divante, chętnych do
 rozkręcania sprzedaży
 internetowej
 będzie przybywać,
 bo koszty wejścia na
 rynek są bardzo niskie
 — prosty e-sklep
 można uruchomić
 i prowadzić za mniej
 niż 100 zł miesięcznie.
 Oprócz pieniędzy
 trzeba mieć też
 jednak dobry pomysł
 na to, co i jak sprzedawać
 — a tego na
 razie brakuje.
 [FOT. ARC]
KROK PO KROKU: Według Tomasza Karwatki, prezesa Divante, chętnych do rozkręcania sprzedaży internetowej będzie przybywać, bo koszty wejścia na rynek są bardzo niskie — prosty e-sklep można uruchomić i prowadzić za mniej niż 100 zł miesięcznie. Oprócz pieniędzy trzeba mieć też jednak dobry pomysł na to, co i jak sprzedawać — a tego na razie brakuje. [FOT. ARC]
None
None

— E-sklepów z gadżetami, dających dodatkowe źródło przychodów i poprawiających wizerunek, będzie szybko przybywać. Taki sklep może otworzyć właściwie każdy, kto ma silną markę — taką, z którą ludzie chcą się identyfikować. To olbrzymia grupa — w grę wchodzą kluby sportowe, instytucje kultury, znane postaci, rozpoznawalne miejscowości, stacje telewizyjne (jak HBO, które sprzedaje produkty powiązane z popularnymi serialami) czy firmy z różnych branż — np. trafiający do fanów lotnictwa e-sklep otworzył LOT — mówi Tomasz Karwatka, prezes opracowującej strategie dla e-handlu firmy Divante (Grupa OEX).

Piłka w grze

Sklepów internetowych nie mają dziś tylko dwa kluby piłkarskiej Ekstraklasy — Piast Gliwice i beniaminek Zawisza Bydgoszcz. Oba pracują jednak intensywnie nad ich uruchomieniem.

— Niedawno ruszyła nasza nowa witryna internetowa, a teraz jesteśmy w trakcie organizowania e-sklepu. Jeszcze w tej rundzie chcielibyśmy uruchomić sprzedaż gadżetów i koszulek, od zainteresowania kibiców zależy, jak szybko będziemy rozbudowywać asortyment — mówi Mateusz Chełminiak, rzecznik Zawiszy. Pozostałych 14 klubów ma e-sklepy, ale ich oferta nie oszałamia. W części z nich nie da się kupić ich oficjalnych koszulek meczowych, stanowiących zazwyczaj najbardziej chodliwy piłkarski towar (obok szalików) — szacuje się, że najlepsze drużyny Europy sprzedają ich rocznie 1-1,5 mln, zarabiając na każdej ok. 12 EUR. Polskie zespoły nie próbują też nakręcać sprzedaży koszulkami poszczególnych zawodników, nawet największych gwiazd — ograniczają się zazwyczaj do koszulek bez nazwisk i numerów.

Według lipcowego raportu „Piłkarska Liga Finansowa”, przygotowanego przez Deloitte, w ubiegłym roku wszystkie drużyny Ekstraklasy miały 192 mln zł przychodów komercyjnych (wzrost o 14 proc.) — to jednak przede wszystkim zasługa umów sponsorskich i reklam, a nie sprzedaży produktów klubowych. Gorzej jest w innych ligach. O ile profesjonalne e-sklepy ma większość drużyn żużlowej Ekstraligi, to np. kibice siatkówki (drugiej pod względem popularności dyscypliny sportu w kraju) mogą przebierać w produktach tylko na rozbudowanych witrynach Skry Bełchatów i Delecty Bydgoszcz — pozostałe kluby albo sprzedaży internetowej nie prowadzą, albo prowadzą ją w minimalnym zakresie. Podobnie jest w przypadku klubów koszykarskich.

— Działające dziś w Polsce e-sklepy z pamiątkami są kilka lat do tyłu za internetowym głównym nurtem — widać, zwłaszcza przy sklepach sportowych, że to strony robione na kolanie przez fanów. Mocno szwankuje na nich ekspozycja produktów, ale spodziewam się, że te sklepy stopniowo się sprofesjonalizują — nie wymaga to dużych inwestycji, a wizualne i technologiczne zmiany szybko podbiją sprzedaż — mówi Tomasz Karwatka.

Nie tylko klubom zdarza się ignorować możliwość zarobku, dawaną przez internet. Choć wiele profesjonalnych lig na zachodzie Europy czy w USA na oficjalnych witrynach prowadzi e-sklepy, sprzedające klubowe gadżety, koszulki, piłki lub bilety na mecze, na stronach polskich lig — piłkarskiej, siatkarskiej, koszykarskiej, żużlowej czy hokejowej — próżno szukać takich opcji.

Dżem na zamówienie

Na internetowej sprzedaży gadżetów starają się też zarobić niektóre instytucje kultury. E-sklep z ponad setką produktów — książek, płyt, naszywek czy koszulek — ma np. Muzeum Powstania Warszawskiego. — Przychody e-sklepu stale rosną — w 2011 r. sięgnęły 17 tys. zł, rok później — 37 tys. zł, a w tym roku już 27 tys. zł — mówi Anna Kotonowicz, rzecznik muzeum.

Książki i albumy, ale także torby i koszulki, sprzedają też m.in. Muzeum Pałac w Wilanowie, krakowskie Muzeum Narodowe i Muzeum Historyczne czy zamek w Malborku. Eksperci Divante wyliczają jednak, że na 21 największych muzeów w kraju tylko co trzecie prowadzi — i to w szczątkowej formie — sprzedaż przez internet, głównie książek. Tymczasem zagraniczne muzea często sprzedają w internecie np. ubrania z nadrukowanymi dziełami sztuki, powiązane z wystawami zestawy prezentowe czy miniatury i reprodukcje eksponatów. Brytyjskie Museum of London oferuje nawet... produkowane na zamówienie dżemy.

— E-sklepy z gadżetami powinny mieć unikalny asortyment — tymczasem dziś są to często te same długopisy czy otwieracze, tylko ze zmienionym logo. W takich sklepach kupują przywiązani do marki czy klubu fani — lub kupowane są tam prezenty dla nich — dlatego warto zainwestować w wyjątkowość i zamawiać wyróżniające się produkty — mówi Tomasz Karwatka.