Karol Nawrocki systematycznie podejmuje i kontynuuje niejako z automatu rozmaite aktywności Andrzeja Dudy. Mają one najróżniejszy charakter i wagę – od udziału w sesji Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych przez narodowe czytanie literatury czy rolnicze dożynki po wetowanie ustaw wrażych z punktu widzenia macierzy politycznej obu prezydentów. Jednym z ceremonialnych obowiązków jest okresowe przyjmowanie pod pałacowym żyrandolem posiedzenia Rady Dialogu Społecznego (RDS). Data 15 października miała znaczenie raczej techniczne, chociaż wśród uczestników RDS znajdują się podmioty traktujące wynik wyborów sprzed dwóch lat zarówno klęskowo – na przykład NSZZ Solidarność – jak też triumfalnie, choćby Konfederacja Lewiatan. Najważniejszym konkretem posiedzenia było wręczenie przez prezydenta dyplomów odwołania/powołania ze/do składu RDS. To personalne uaktualnienie dopiero teraz dotknęło rządowy bok trójkąta, chociaż ministrowie zmienili się 24 lipca. Przy okazji pojedynczych delegatów w składzie RDS wymieniły niektóre organizacje pracodawców. Notabene niedługo zgodnie z ustawą nastąpi zmiana w rotacyjnym przewodnictwie RDS, ze związkowych rąk Piotra Dudy, przewodniczącego Solidarności, pałeczkę na rok przejmie w imieniu pracodawców Jan Klimek, prezes Związku Rzemiosła Polskiego.
RDS należy do instytucji, których realne znaczenie i funkcjonowanie zdecydowanie nie dostaje do wzniosłych zapisów ustawowych. Utworzona została w 2015 r. na gruzach upadłej Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych. W tamtym okresie burzliwej zmiany władzy (podwójne wybory) ustawa o RDS uchwalona została niemal przez aklamację, zatem bardzo szkoda, że po dekadzie jej dorobek jest marny. W epoce PiS znaczenie RDS zostało wyzerowane – jedynym udziałowcem traktowanym podmiotowo był NSZZ Solidarność – ale także po objęciu władzy przez tzw. konsorcjum 15 października niewiele się poprawiło. Strona rządowa ma jednak konkretne argumenty krytyczne wobec obu boków społecznych trójkąta RDS. Świeżym przykładem było zaopiniowanie projektu budżetu państwa na 2026 r., który we wrześniu został przedstawiony na plenarnym posiedzeniu, ale potem każda organizacja przedstawiła własną ocenę. Sytuacja RDS jest tak wewnętrznie niespójna, że nie są przyjmowane nie tylko jednolite stanowiska strony społecznej (w tym roku zdarzył się wyjątek dotyczący płac w budżetówce), lecz nawet w podgrupach – związkowej oraz pracodawczej.
Konstrukcja RDS stała się wyjątkowo dysfunkcjonalna po stronie pracodawców. Podstawa trójkątnego dialogu od 2015 r. się nie zmienia. Rząd deleguje ekipę z większości ministerstw, natomiast reprezentacje pracodawców i pracobiorców są 24-osobowe. Centrale związkowe – Solidarność, Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych oraz Forum Związków Zawodowych – obsadzają swój bok według najprostszego wzoru 3x8. Po stronie biznesowej liczba podmiotów nieustannie rośnie, jest ich już… siedem! Z czasów uchwalenia ustawy to czwórka: Pracodawcy RP, Związek Rzemiosła Polskiego, Konfederacja Lewiatan i Business Centre Club. Przez dekadę stopniowo doszła trójka: Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, Federacja Przedsiębiorców Polskich oraz Polskie Towarzystwo Gospodarcze. Wszystkie podmioty uzyskały sądownie tzw. reprezentatywność. Długość boku się nie zmienia, to wciąż 24 krzesła, zatem na jedną organizację przypadają trzy lub cztery. Przy obecnych przepisach całkiem realnie można wyobrazić sobie wkrótce obsadę boku biznesowego 12x2, a za jakiś czas – 24x1. Rząd ma koncepcję, aby w noweli ustawy o RDS zmienić zasady reprezentatywności i ograniczyć liczbę podmiotów po stronie pracodawców do trzech, jak u związkowców. Jest to jednak projekt nierealizowalny. Po wczorajszym posiedzeniu Karol Nawrocki dołączył taką ewentualną zmianę do pakietu ustaw, których na pewno nie podpisze.

