Teka ministra już blisko, ale…

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2012-07-31 00:00

GRY RZĄDOWE

Trwająca dwa tygodnie wymiana ministra rolnictwa i rozwoju wsi jest „Pulsowi Biznesu” z naturalnych powodów szczególnie bliska. Po opublikowaniu zapisu kultowych już taśm naprawdę się nie spodziewaliśmy, że rozkręci się procedura aż tak specjalnej troski.

Najpierw koalicjanci, a za ich podszeptem także prezydent, rozwlekli na ponad tydzień zwyczajne wręczenie Markowi Sawickiemu jednozdaniowego odwołania. Ale w miniony piątek wydawało się, że wszystko zmierza do finału i premier Donald Tusk wbrew sobie jednak akceptuje powołanie Stanisława Kalemby.

Szef rządu ogłosił swoją wymuszoną przez PSL decyzję w większym pakiecie. Cała Polska usłyszała, że jego integralnym elementem jest rezygnacja syna namaszczonego kandydata, Daniela Kalemby, z pracy w oddziale Agencji Rynku Rolnego (ARR) i że „nie będzie z tym najmniejszego problemu”.

Zatrudnianie rodzinnych tłumów w budżetowych instytucjach jest od zawsze znakiem firmowym PSL, ale to, co przez dekadę uchodziło prostemu posłowi, miało absolutnie mu nie pasować jako ministrowi. Inaczej od pierwszej chwili kpiną staje się najnowsza zabawka polityczna Donalda Tuska, czyli krucjata przeciwko „nepotyzmowi i zjawiskom pokrewnym”.

A tu taki numer — wspomniany syn oznajmił, że nic go nie obchodzi wypowiedź premiera i że z pracy w ARR absolutnie nie zrezygnuje. Chór wujków z PSL natychmiast uznał młodego człowieka za niemal ludowego bohatera i podkreślił jego obywatelską dojrzałość. Rzeczywiście, Daniel Kalemba naprawdę może pracować, gdzie chce, a jego oceny mają prawo dokonywać tylko przełożeni w ARR. Z drugiej jednak strony nie ma w Polsce także konstytucyjnego przymusu, aby prezydent to właśnie jego ojcu wręczył nominację na ministra rolnictwa…