Polska prezydencja Rady Unii Europejskiej ma nie za wiele osiągnięć, ale z pewnym strategicznym tematem wręcz musi się zmierzyć. Aktywność eurokratów w Brukseli i Luksemburgu ostatnio pochłania kwestia podwyżek płac.
Komisja Europejska zaproponowała wzrost zarobków tej 50-tysięcznej armii o 1,7 proc., co ponoć nie rekompensuje 3,6-procentowej inflacji w Belgii. A skoro tam żyje większość pracowników, właśnie ten kraj powinien być poziomem odniesienia. Dlatego nad unijnym sercem zawisł nawet cień… strajku.
Płacowa debata robi się ciekawa w kontekście grubszych sporów budżetowych. Najwięksi unijni płatnicy netto zdecydowanie obrali kurs na zamrożenie, nie tylko budżetu 2012, ale przede wszystkim wieloletniej perspektywy 2014-20.
Tymczasem związkowcy nie przyjmują do wiadomości oszczędności i likwidacji przywilejów, czyli niezastępowania 5 tys. funkcjonariuszy odchodzących na emerytury, wydłużenia wieku emerytalnego z 63 do 65 lat oraz wydłużenia tygodnia pracy z 37,5 do 40 godz.
Wirtualny świat instytucji europejskich nie może się pogodzić z tym, że także na rondo Schumana w Brukseli zabłąkał się realny kryzys.