Zarządzający aktywami nie mają portfeli wypchanych akcjami po same brzegi — zauważają analitycy ING.
To dobry znak, bo akcje na większości rynków — zwłaszcza na rynku amerykańskim — są drogie w porównaniu z historyczną średnią. Norweski fundusz majątkowy pochwalił się w ostatnich dniach stopą zwrotu na poziomie 2,7 proc. w drugim kwartale 2017 r., po 3,8 proc. w pierwszym kwartale. Przyczyniły się do tego głównie zyski na akcjach, które zajmują około dwóch trzecich portfela funduszu. Do limitu zaangażowania, wyznaczonego przez ministra finansów (80 proc.), jest więc daleko, nieco bliżej do benchmarku ma natomiast japoński odpowiednik, którego portfel akcje wypełniają w 48 proc., wobec modelowych 50 proc. Jednocześnie w krótkoterminowych aktywach i gotówce japoński GPIF trzyma 7,7 proc. aktywów, o 40 proc. więcej niż przed rokiem. Raporty z prywatnych funduszy inwestycyjnych również nie pokazują, by zasoby gotówki były skrajnie niskie — zauważa ING. W 2000 i 2007 r. zarządzający tak mocno zaangażowali się w coraz droższe akcje, że udział gotówki w aktywach spadł grubo poniżej 5 proc. — akurat tuż przed krachem. „Dane sugerują, że inwestorzy instytucjonalni są obecnie dalecy od limitów zaangażowania w ryzykowne aktywa” — komentuje Chris Turner z ING. Jego zdaniem, ewentualna korekta nastąpi dopiero wtedy, gdy wzrosną rentowności obligacji skarbowych, dojdzie do gwałtownej zmiany perspektyw wyników spółek (w czym niepomierną rolę mogą odegrać jakieś zdarzenia o charakterze geopolitycznym) lub zmiana pozycjonowania wśród zarządzających na bardziej konserwatywne. Obecnie najwyższe wyceny są na rynku amerykańskim, a w konsekwencji także na rynkach rozwiniętych. Taniej jest w Europie, a zwłaszcza na rynkach wschodzących. W każdym przypadku poza Japonią wyceny akcji są jednak wyższe od 10-letniej średniej i także poza zakresem, ograniczonym przez jedno odchylenie standardowe. Ten zakres obejmuje nieco ponad dwie trzecie historycznych obserwacji.

Podpis: Kamil Zatoński