Osoby rozpoczynające przygodę z programowaniem słyszą o pięciocyfrowych wynagrodzeniach w sektorze IT i na tej podstawie zakładają, że już niedługo będą krezusami. Rzeczywistość może ich rozczarować. Owszem, są deweloperzy, którzy zarabiają kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie, ale to branżowa elita z ponad ośmioma latami stażu. Tymczasem średnia pensja kodera na starcie to 3200 zł netto — wynika z różnych badań płacowych i wpisów w mediach społecznościowych. Co gorsza: tyle oferują międzynarodowe firmy w Trójmieście, Wrocławiu lub Warszawie — im dalej od korporacji i wielkich miast, tym pensje początkujących są niższe.
— Dobre zarobki przyjdą, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość i sukcesywnie podwyższać swoje kwalifikacje. Wynagrodzenie doświadczonego dewelopera to trzykrotność pensji młodszego specjalisty — zwraca uwagę Damian Szalewicz, specjalista od zarządzania talentami IT w Grupie Kapitałowej TenderHut.
W błąd może wprowadzać informacja, że w Polsce brakuje 50 tys. programistów. Jest to prawdziwa liczba, lepiej jednak nie oczekiwać, że z powodu nieobsadzonych stanowisk firmy będą zabijać się o każdego, kto choć trochę opanował Pythona, Javę lub inny popularny język programowania. Zła wiadomość brzmi: mimo problemów kadrowych pracodawcy nie chcą obniżać poprzeczki.
Żadne przedsiębiorstwo nie zatrudni programisty bez jakiejkolwiek praktyki w kodowaniu. Świadectwo ukończenia kursu nie wystarczy. Kandydaci wymachujący tym papierkiem tylko zniechęcą do siebie rekruterów. Ciągle słyszymy o młodych koderach, którzy niczego jeszcze nie umieją, a już żądają 7000 zł na rękę. Połączenie braku doświadczenia z postawą „mi się należy” oznacza porażkę podczas rozmowy kwalifikacyjnej.
Z drugiej strony są młodzi programiści, którzy nad zarobki i świadczenia pozapłacowe przedkładają możliwość rozwoju zawodowego. I głównie tym kierują się przy wyborze pracodawcy.
— Dobre środowisko pracy pozwala podnosić kwalifikacje, daje wyzwania i różnorodność dostępnych projektów. Takie warunki jednak stworzyć jest znacznie trudniej niż zaoferować pracownikom darmowe owoce i pokoje gier wideo — uśmiecha się Damian Szalewicz.