Tytułowe greckie kalendy, jak wiadomo, nie istniały i dlatego stały się symbolem odkładania decyzji na „święty nigdy”. Najprawdopodobniej po wczorajszych obradach grupy refleksyjnej, doradzającej prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, właśnie na owe kalendy zostanie skierowany proces ratyfikacyjny Konstytucji dla Europy. Sam prezydent, będący największym znanym w Polsce eurokonstytucjoentuzjastą, uznał hipotetyczny termin referendum 9 października za nierealny.
Bardzo możliwe, że kwestia referendum zostanie jednak rozpatrzona podczas najbliższego posiedzenia Sejmu, zaplanowanego od 28 czerwca do 1 lipca. Poświęcone ono będzie wyczyszczeniu magazynów legislacyjnej fabryki z projektów ustaw rzeczywiście niezbędnych, które nie powinny przepaść w związku z zakończeniem kadencji. Marszałek Włodzimierz Cimoszewicz chce do owej kategorii zaliczyć również lakoniczną uchwałę następującej treści: „W sprawie wyrażenia zgody na ratyfikację traktatu ustanawiającego Konstytucję dla Europy, podpisanego w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej dnia 29 października 2004 r. w Rzymie, zostanie przeprowadzone ogólnokrajowe referendum”.
Lewicowa większość dla przegłosowania takiej uchwały powinna się znaleźć. Polityczne schody zaczynają się dopiero przy następnym kroku legislacyjnym, jakim musi być odrębna uchwała Sejmu o zarządzeniu referendum, zawierająca już konkretną datę i kalendarz wyborczy. Dotychczas wszystko wskazywało na to, iż prezydent Aleksander Kwaśniewski — zdający sobie sprawę z niemożności porozumienia się co do terminu w Sejmie — pójdzie na końcu sprawowania swego urzędu na całość i skorzysta z alternatywnej ścieżki wyznaczonej przez Konstytucję RP, czyli osobiście zarządzi referendum na 9 października za zgodą Senatu, w którym niepodzielnie rządzi Sojusz Lewicy Demokratycznej. Jednak ogólna atmosfera w Unii podpowiedziała naszej głowie państwa, iż dla zaspokojenia politycznych ambicji nie ma sensu wychodzić przed europejski szereg.