Wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych jest dużo wyższy niż to, czego analitycy oczekiwali jeszcze pół roku temu. W trzecim kwartale gospodarka rosła w tempie 2,7 proc. rocznie*, czyli dużo szybciej niż jej długookresowe tempo rozwoju, wynoszące ok. 2,1 proc. Prognozy z maja wskazywały, że wzrost będzie stopniowo zbliżał się do tego historycznego trendu, ale jak na razie utrzymuje się powyżej niego.
Dobra koniunktura w USA ma znaczenie dla całego świata, bo popyt Amerykanów przekłada się na duży wzrost importu z innych krajów. W trzecim kwartale import towarów do USA zwiększył się aż o 7 proc. rok do roku. Nie licząc wahań w czasie pandemii, jest to najwyższy wzrost od niemal 10 lat. Widać to po stronie eksportu krajów europejskich. I tak Polska zwiększyła w ostatnich trzech miesiącach eksport do USA aż o 4,5 proc., mimo że ogólny eksport spadł o 0,5 proc. (liczę po korekcie o inflację cen produkcji eksportowej). Wzrost sprzedaży na tym kierunku widać w przypadku większości europejskich krajów, oprócz Niemiec, które ewidentnie przechodzą problemy strukturalne. Stany są dla europejskich producentów jednym z niewielu rosnących źródeł popytu.
Prawdę mówiąc trudno się dziwić amerykańskim politykom, że zgłaszają zastrzeżenia wobec takiej sytuacji. Stany stymulują popyt, stając się konsumentem ostatniej instancji dla świata, Europa zaś stara się oszczędzać i trochę jechać na gapę. Oczywiście należałoby przypomnieć Amerykanom, że czerpią potężne dochody z inwestycji w Europie, a ich sprzedaż usług – szczególnie tych cyfrowych – jest bardzo wysoka. Aczkolwiek większość krajów UE ma nadwyżkę w handlu nawet usługami z USA (w handlu towarami jest to oczywiste). Jeżeli prezydentem USA zostanie Donald Trump, Unię czekają bardzo trudne negocjacje handlowe.
Skąd bierze się tak wysoki wzrost gospodarczy w USA? Wyjaśnień jest bardzo dużo, ale wymieniłbym dwa: duże inwestycje technologiczne firm oraz luźna polityka fiskalna.
Stany są w awangardzie rewolucji cyfrowej i widać to po rosnących nakładach na hardware informatyczny. Jednocześnie rząd utrzymuje potężny deficyt fiskalny, sięgający 7,6 proc. PKB (i rosnący w tym roku!). Dla porównania, w Unii Europejskiej strach polityków i komisarzy budzi fakt, że deficyt gdzieniegdzie przekracza 3 proc. PKB. Oczywiście wielu amerykańskich ekspertów jest zafrasowanych wysokim deficytem, który przełoży się na wysokie koszty obsługi długu w niedalekiej przyszłości. Możliwe, że w najbliższych latach, w warunkach wysokich stóp procentowych, w Waszyngtonie wróci moda na oszczędzanie. Skoro jednak inflacja w USA jest niska (2,2 proc. w trzecim kwartale w przypadku wskaźnika PCE), to znaczy, że nie przegrzewają swojej gospodarki.
W środę poznaliśmy też dane z niektórych krajów Unii Europejskiej. Wyłania się z nich obraz marazmu, choć można wskazać na kilka jaskółek ożywienia gospodarczego. Cała Unia zanotowała w trzecim kwartale wzrost PKB na poziomie 0,9 proc. rok do roku, czyli nieco więcej niż kwartał wcześniej. Jest to wciąż dynamika niższa od trendu historycznego, ale kierunek zmian jest pozytywny. Ewidentnie recesję w przemyśle równoważy lepsza koniunktura w sektorze usługowym. Widać to po fakcie, że gospodarki oparte bardziej na usługach rozwijają się szybciej od tych opartych bardziej na przemyśle.
Nie ma co narzekać na Niemcy, którym regularnie poświęcamy wiele uwagi. Tym razem warto spojrzeć na Hiszpanię, która rozwija się bardzo szybko na tle historycznym. W trzecim kwartale zanotowała wzrost o 3,4 proc. To nie jest prawdopodobnie wyłącznie zasługa usług turystycznych. Kraj ten nadrabia zaległości z kryzysowej dekady i robi to szybciej niż Włochy czy Grecja. Można przywołać fakt, że w ostatnich dwóch latach zagraniczne inwestycje greenfieldowe w Hiszpanii były prawie dwukrotnie wyższe niż w Polsce, mimo że wcześniej oba kraje nie różniły się istotnie pod tym względem.
* W Stanach Zjednoczonych media najczęściej piszą o zmianie PKB liczonej kwartał do kwartału i zannualizowanej, czyli liczonej w ujęciu rocznym, tak jak odsetki bankowe. W takim ujęciu PKB wzrósł o 2,8 proc. Ja posługuję się roczną zmianą PKB, tak jak najczęściej opisuje się dane w Polsce i Europie.