Jedynym wtajemniczonym z zewnątrz był izraelski premier Benjamin Netanjahu. Jeszcze w sobotę Donald Trump potwierdzał, że daje sobie dwa tygodnie na decyzję i wierzy w negocjacje, tymczasem niewidzialne dla radarów bombowce B2 już leciały – kilka razy tankując w powietrzu – przez pół świata z 14-tonowymi bombami penetrującymi MOP, największymi niejądrowymi na świecie. Atomowe okręty podwodne wycelowały 30 rakiet manewrujących Tomahawk. Podwójne uderzenie w nocy z soboty na niedzielę 21/22 czerwca zostało precyzyjnie skoordynowane.
Konstytucja USA w artykule I sekcja 8 przyznaje prawo „wypowiadania wojny” tylko Kongresowi. Przepis ten uruchomiono ostatni raz w grudniu 1941 r. po ataku na Pearl Harbor, gdy USA wypowiedziały wojnę Japonii i Niemcom. Po 1945 r. decydentami wszystkich pomniejszych wojen, w których armia amerykańska zadawała śmierć setkom tysięcy ludzi i sama także ponosiła wielotysięczne straty, byli rezydenci Białego Domu. Wykorzystywali zapis konstytucyjnego artykułu II sekcja 2, że prezydent jest „naczelnym wodzem armii i marynarki Stanów Zjednoczonych”, zatem może podejmować decyzje militarne zgodnie z jego wodzowską oceną zagrożenia bezpieczeństwa państwa. Dwa razy udało się prezydentom uzyskać pieczęć międzynarodową. Wojna w Korei 1950-1953 wywołana została na podstawie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zakończona ucieczką Zachodu wojna w Afganistanie 2001-2021 była jedyną w dziejach interwencją NATO przeprowadzoną na podstawie solidarnościowego artykułu 5 traktatu. Kilka razy prezydenci USA starali się umiędzynarodowić swoje wojny. Najbardziej tragiczna była agresja w Wietnamie 1964-1975, zaś w czasach nowszych – antyiracka interwencja 1990-1991 oraz druga wojna w Iraku 2003-2011, do której niestety wplątana została poza NATO sojusznicza Polska. Przypomniałem tylko wielkie wojny, rozkazy do uderzeń punktowych prezydenci USA wydawali/wydają według osobistego przekonania. Ot, pamiętny przykład z 1986 r., gdy Ronald Reagan rozkazał zbombardowanie Libii w celu zabicia Muammara Kadafiego, co CIA zdecydowanie odradzała. W historycznej skali najnowsza decyzja Donalda Trumpa jest zatem tylko kolejną z długiego ciągu i nie ostatnią.
Prezydent propagandowo triumfuje po uderzeniu na irańskie instalacje nuklearne. Według jego wersji ponoć zniszczony został podziemny zakład wzbogacania uranu w Fordo, a także ośrodki atomowe Natanz i Isfahan. Jaki jest jednak faktyczny skutek bombowo-rakietowego uderzenia – wiedzą tylko Irańczycy. Daty ataku oczywiście nie znali, ale spodziewali się od dawna, zatem wszystko co możliwe zostało z Fordo i Natanz ewakuowane, zwłaszcza specjaliści z ich wiedzą. Po nocnym ataku Donald Trump wezwał do zakończenia wojny Izraela z Iranem oraz zawarcia pokoju – jednocześnie grożąc ajatollahom jeszcze większymi atakami, jeśli się nie ugną. W takiej dualistycznej logice specjalnie nie różni się np. od Władimira Putina, który również oferuje Ukrainie pokój za cenę kapitulacyjnego oddania Rosji terenów zagarniętych w napastniczej wojnie oraz neutralności militarno-gospodarczej, co oznaczałoby wasalizację Kijowa.
Konflikt USA z Iranem trwa od rewolucji islamskiej w 1979 r. i wypędzenia szacha Mohammada Rezy Pahlawiego. Zradykalizowany tłum zajął wtedy znienawidzoną ambasadę „amerykańskiego szatana” i wziął zakładników, którzy później zostali jednak wypuszczeni. Od blisko pół wieku nic się nie zmieniło, ortodoksyjna islamska tyrania wyznaczyła sobie cel zniszczenia bezbożnego mocarstwa. Oczywiście nie ma na to żadnych szans, ale stara się je osłabić. Nocne uderzenie amerykańskie wieloletnią spiralę nienawiści tylko mocniej nakręci.