Spalimy dekoracje i już budżet uratowany — żartował reżyser Zbigniew na planie filmu „Superprodukcja” ze słynnego pożaru kosztownych dekoracji w najdroższym polskim filmie „Quo Vadis”. Branża filmowa to nie tylko deszcz nagród i splendor gwiazd na czerwonym dywanie. Ma też swoją mniej chlubną stronę. Film „Wałęsa” sponsorował m.in. Amber Gold. Producent „Tajemnicy Westerplatte” zbankrutował w trakcie zdjęć i choć film ostatecznie powstał, przyniósł ponad 10 mln zł strat, bo mało kto chciał go obejrzeć. Ludwik Sobolewski, prezes GPW, szukał w nadzorowanych przez siebie spółkach pieniędzy na film, w którym miała zagrać jego życiowa partnerka. Twórcy „Pokłosia” sądzą się z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej (PISF) o dotację.

Zawyżanie budżetów
Pieniędzy na kręcenie filmów w Polsce jest mało, więc filmowcy walczą o każdy grosz, często naginając prawo i zwykłą uczciwość. Nagminną praktyką jest zawyżanie budżetów po to, by uzyskać większą dotację z PISF. Stowarzyszenie Film 1,2 opisuje mechanizm w liście do Agnieszki Odorowicz, szefowej instytutu: producent zawyża budżet, sztucznie pompując koszty i wkład własny.
„W konsekwencji, jeśli nawet film przynosi odpowiedni dochód i pojawia się możliwość zwrotu dotacji, to najczęściej do PISF nie trafia ani złotówka” — czytamy w liście stowarzyszenia, proponującego urealnienie wysokości dotacji przez zniesienie 50-procentowego limitu. Roczne dotacje PISF do filmów fabularnych to 85-95 mln zł. Z tego z powrotem do PISF wpływa około 5 mln zł.
— Wydajemy 76-90 mln zł rocznie na fabularną produkcję filmową. Zwroty od beneficjentów wynoszą średnio 5-10 proc. nakładów — podobne wskaźniki uzyskuje się w Niemczech i Francji — mówi Agnieszka Odorowicz.
Dla porównania, przychody z biletów z polskich filmów, w większości dotowanych przez PISF, to w 2013 r. ponad 120 mln zł, według danych boxoffice. Statystykę zwrotów zaburza to, że producenci mają aż sześć lat na rozliczenie się z instytutem. Popularność filmu czasem mocno rozmija się z oczekiwaniami twórców i nakładami na film — przykłady to choćby „Wałęsa” czy „Tajemnica Westerplatte”.
— Ustawodawca ustalił, że PISF jako ostatni otrzymuje zwrot z zysków z filmu. Parlament chciał ograniczyć ryzyko dla prywatnych inwestorów współfinansujących filmy, zachęcając ich w ten sposób do wspierania projektów artystycznych. Efektem takich zapisów są przypadki, że branża zarabia na filmach, a my uzyskujemy tylko częściowy zwrot z inwestycji lub w ogóle — przyznaje Agnieszka Odorowicz.
PISF próbuje urealnić budżety, wprowadzając limity na poszczególne rodzaje wydatków towarzyszących produkcji filmu. Audytów z dotychczasowych rozliczeń z producentami nie chce jednak ujawnić, zasłaniając się tajemnicą handlową.
Pompowana promocja
PISF i filmowcy wskazują palcem — winę za małe zyski wykazywane przez filmowców, a co za tym idzie, niskie zwroty do PISF, ponoszą dystrybutorzy. Od dobrej dystrybucji zależy powodzenie filmu, a rynek skupiony jest w rękach kilku graczy. Mają silną pozycję i wykorzystują ją w relacji z producentami — wynika z prezentacji Agnieszki Odorowicz na ostatnim Festiwalu Filmowym w Gdyni.
— Zaniepokoił nas spadek kwot odprowadzanych przez dystrybutorów producentom od ceny biletu kinowego. Średni procent jest niższy niż w krajach Europy Zachodniej — mówi Agnieszka Odorowicz.
W Niemczech producent dostaje z powrotem 21 proc. ceny biletu kinowego, w Polsce 13,6 proc. — wyliczył PISF. Instytut proponuje, by było to dwa, trzy razy więcej. Jednym z głównych problemów są zawyżane, zdaniem filmowców i PISF, wydatki kin i dystrybutorów na promocję.
— Nie zawsze odbywa się to gospodarnie, często wydatki są oderwane od realiów rynkowych. Nakłady na promocję filmu, na który pójdzie milion widzów, powinny być wyższe niż na film z przewidywaną widownią na poziomie stu tysięcy — mówi Agnieszka Odorowicz.
PISF próbuje to naprawić — proponuje kodeks dobrych praktyk i zmianę sposobu rozliczania filmowców i dystrybutorów. Jest na początku drogi.
— Głównym powodem rozpoczęcia działalności dystrybucyjnej i powołania spółki Next Film była chęć rozwoju na nowych rynkach. Dodatkowym impulsem były złe doświadczenia, jakie mieliśmy jako koproducent filmowy. W Next Filmie, w myśl standardów ładu korporacyjnego stosowanych w całej Agorze, stawiamy na transparentność we współpracy z partnerami. Każdy producent, z którym współpracujemy, ma prawo do zatwierdzania wydatków promocyjnych i ich rozliczania. Gdy pojawiają się wątpliwości, może przeprowadzić audyt wykorzystania budżetu promocyjnego. Film „Bogowie”, którego byliśmy koproducentem i dystrybutorem, będzie pierwszym polskim filmem, który w całości zwróci dotację do PISF — mówi Robert Kijak, prezes należącej do Agory spółki Next Film.
OKIEM EKSPERTA
Nikt nie jest bez winy
PIOTR MULARUK, producent i właściciel Yeti Films
Dystrybutorzy często mają możliwość sztucznego zwiększenia kosztów, gdy zaczyna się rysować perspektywa oddania pieniędzy producentowi, którego film stał się hitem frekwencyjnym. Producenci jednak też nie są bez winy. Większość polskich filmów się nie zwraca, bywają jednak filmy bardzo znane, z przychodami w milionach złotych, które mają problemy ze zwrotem dotacji do PISF.
OKIEM EKSPERTA
Nikt nie jest bez winy
PIOTR MULARUK, producent i właściciel Yeti Films
Dystrybutorzy często mają możliwość sztucznego zwiększenia kosztów, gdy zaczyna się rysować perspektywa oddania pieniędzy producentowi, którego film stał się hitem frekwencyjnym. Producenci jednak też nie są bez winy. Większość polskich filmów się nie zwraca, bywają jednak filmy bardzo znane, z przychodami w milionach złotych, które mają problemy ze zwrotem dotacji do PISF.
Daleko do Jamesa Bonda
Najnowszy James Bond będzie kosztował 300 mln USD — to o 150 mln zł więcej, niż wydał PISF na finansowanie filmów przez 9 lat działalności. Te pieniądze przełożyły się na znaczący wzrost zainteresowania polskim kinem. Dziś polskie filmy są w modzie — chodzi na nie 30 proc. widowni, a przed powstaniem PISF tylko kilka procent.
Daleko do Jamesa Bonda
Najnowszy James Bond będzie kosztował 300 mln USD — to o 150 mln zł więcej, niż wydał PISF na finansowanie filmów przez 9 lat działalności. Te pieniądze przełożyły się na znaczący wzrost zainteresowania polskim kinem. Dziś polskie filmy są w modzie — chodzi na nie 30 proc. widowni, a przed powstaniem PISF tylko kilka procent.