Tomasz Stępień, prezes spółki Polskie Elektrownie Jądrowe, mówi o nauce wyciągniętej z problemów elektrowni Vogtle, trudnych negocjacjach z Amerykanami, rozmowach o finansowaniu, a także o rekrutacji zagranicznych specjalistów.

W trakcie niedawnej wizyty w Polsce amerykańskiego prezydenta, Joe Bidena, spółka Polskie Elektrownie Jądrowe podpisała z amerykańskim Westinghousem umowę przedprojektową. Czym jest ten dokument?
Ponieważ program rządowy zakłada realizację dwóch potężnych wieloletnich inwestycji jądrowych, a jednocześnie jako kraj nie mamy doświadczeń związanych z budową reaktorów, to pierwszy projekt składa się z trzech faz: przygotowania i projektowania obiektu, budowy i eksploatacji.
Teraz jesteśmy w pierwszej fazie. Musimy zająć się analizą łańcucha dostaw pod kątem różnych komponentów niezbędnych do budowy obiektu. Będziemy też pracować nad oceną bezpieczeństwa oraz zgodności z polskimi i unijnymi normami, a także nad zasadami kontroli, które zapewnią nam utrzymanie wysokiego poziomu realizacji inwestycji. Te wszystkie zagadnienia obejmuje właśnie podpisana kilka dni temu umowa przedprojektowa.
Program Polskiej Energetyki Jądrowej i Polityka Energetyczna Polski do 2040 r. zakładają, że w 2033 r. uruchomiony zostanie pierwszy blok elektrowni jądrowej o mocy 1-1,6 GW. Cały program obejmuje budowę sześciu bloków o mocy do 9 GW, ale może to być także dziewięć bloków na ponad 9 GW.
Dla pierwszej lokalizacji Lubiatowo-Kopalino, nad morzem, polski rząd wybrał ofertę amerykańskiego Westinghouse’a, który oferuje technologię. Rozważany jest przetarg na wykonawcę, w którym faworytem wydaje się amerykański Bechtel, współtwórca oferty Amerykanów. Drugą lokalizację pod atom trzeba dopiero wybrać - na faworyta wygląda Bełchatów.
Oprócz tego toczą się rozmowy o projekcie, nazywanym przez rząd prywatnym, w wielkopolskim Pątnowie, gdzie współpracować chcą PGE, ZE PAK i koreański KHNP.
Czy to pierwsza umowa, w ramach której PEJ będzie płacić Amerykanom?
To pierwsza z umów, w której będziemy zaciągać zobowiązania finansowe względem Westinghouse’a. Określiliśmy dokładny zakres prac, które mają zostać wykonane przez stronę amerykańską, a także wycenę roboczogodzin. Maksymalna wartość tej umowy wynosi ponad 100 mln zł. Finalna kwota zależy od zakresu zleconych i wykonanych prac.
Jaka będzie następna umowa?
Inżynieryjna, należąca do grupy umów projektowych. Pod względem zakresu prac oraz wartości będzie ona znacznie większa od umowy przedprojektowej. Zakładam, że podpiszemy ją w drugiej połowie roku.
Przed wyborami czy po wyborach?
W spółce obowiązuje kalendarz projektowy, a nie wyborczy. Musimy dbać o interesy spółki i właściciela, czyli skarbu państwa, dlatego potrzebny jest odpowiedni czas na negocjacje. Wszystkie negocjowane przez nas umowy powinny zapewniać inwestorowi [czyli PEJ – red.] optymalne zarządzanie ryzykiem. Po drugiej stronie stołu mamy bardzo wymagającego amerykańskiego partnera.
Kiedy podpiszecie umowę wykonawczą?
Rozpoczęcie budowy zaplanowane jest na 2026 r., więc umowa wykonawcza powinna zostać podpisana wcześniej, z odpowiednim wyprzedzeniem.
Wciąż nie wiemy, czy Bechtel, amerykańska firma wykonawcza, stworzy z Westinghouse’em konsorcjum, czy nie. Jakie to ma znaczenie dla projektu?
Amerykanie przyprowadzili do tego projektu tzw. drużynę amerykańską, składającą się z dwóch spółek, ale ponieważ Westinghouse i Bechtel to dwa odrębne podmioty gospodarcze, to my, jako inwestor, musimy dobrze zrozumieć i zaakceptować formułę ich wzajemnej współpracy. Obecnie trwają intensywne rozmowy w sprawie jej zasad. Ma to duże znaczenie w kontekście przyszłej odpowiedzialności tych podmiotów względem inwestora na etapie zarówno projektowania, jak i budowy elektrowni.
Kiedy kwestia wykonawcy zostanie rozstrzygnięta?
Jako inwestor chcemy, by kluczowi partnerzy byli znani jeszcze w tym roku. To ważne, by w procesie projektowania elektrowni wszyscy - czyli inwestor, dostawca technologii i wykonawca - mogli jak najwcześniej rozpocząć współpracę.
Z analizy błędów obejmującej inne inwestycje w elektrownie jądrowe na świecie wynika, że wiele z nich można wyeliminować, jeśli wykonawca jest znany już na etapie projektowania elektrowni. Przy tak długotrwałym przedsięwzięciu to właśnie od jakości projektowania zależy powodzenie całej inwestycji. Błędy popełnione na etapie wykonawczym są często trudne do odwrócenia i wyjątkowo kosztowne dla inwestora.
Czy PEJ wzoruje się na którymś z zagranicznych projektów jądrowych?
Dla pierwszej lokalizacji na Pomorzu projektem referencyjnym jest amerykański Vogtle, gdzie inwestorem jest Southern Nuclear. To firma, z którą mamy podpisaną umowę i ściśle współpracujemy. Elektrownia Vogtle jest na ukończeniu, dlatego cenne dla nas są lekcje z tej inwestycji. Popełniono tam szereg błędów, na których Polacy mogą się uczyć i wyciągać wnioski. W mojej ocenie kluczowe znaczenie dla Vogtle’a miał niewłaściwy podział ryzyka w ramach głównego kontraktu.
Obie wspomniane przez nas amerykańskie firmy, czyli Westinghouse i Bechtel, współpracują i z sukcesem kończą projekt Vogtle. Trwają tam już ostatnie testy po załadowaniu paliwa jądrowego.
Poza tym w ostatnim roku przeanalizowaliśmy bardzo dokładnie wiele innych inwestycji w elektrownie jądrowe. Problemy, które się tam pojawiały, są charakterystyczne dla bardzo dużych, złożonych i kapitałochłonnych przedsięwzięć. W inwestycjach jądrowych dochodzi jeszcze element technologii reaktora, co dodatkowo komplikuje ten proces. Generalnym wnioskiem jest w zasadzie oczywiste stwierdzenie, że aby uniknąć problemów, trzeba aktywnie zarządzać ryzykiem na każdym etapie projektu.
Jaką cenę Amerykanie zamieścili w swojej propozycji?
Pokazali kwoty, które mieszczą się w ogólnodostępnych szacunkach rynkowych, np. publikowanych przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej. MAEA szacuje koszt budowy 1 MW mocy w atomie na 5-7 mln EUR, przy czym wiele zależy od lokalizacji, od tego, czy to pierwszy blok, czy kolejny z serii, i od bardzo wielu innych czynników.
Dla nas, jako inwestora, najważniejsza jest ostateczna cena prądu dla odbiorcy, która musi być jak najniższa. Zależy ona nie tylko od nakładów inwestycyjnych, ale też od kosztów finansowych i towarzyszących. Czynnikiem, który najbardziej przyczynia się do wzrostu kosztów, jest opóźnienie. Widzimy, że opóźnienia związane z wcześniej popełnionymi błędami powodowały, że budżety projektów francuskich, amerykańskich czy koreańskich był znacząco przekraczane.
Jak przebiegają rozmowy o finansowaniu inwestycji?
Rozmowy prowadzimy bardzo szeroko, zarówno na poziomie krajowym, jak i międzynarodowym. Dążymy oczywiście do tego, by koszt kapitału był jak najniższy. Teraz akurat intensywnie rozmawiamy z instytucjami udzielającymi tzw. kredytów eksportowych. Te rozmowy jeszcze potrwają, ponieważ składamy optymalny i bezpieczny portfel finansowania dłużnego, który na końcu drogi musi zostać zaakceptowany przez naszego właściciela - skarb państwa.
Obecnie szacujemy, że kapitał własny w tym projekcie wyniesie ok. 20-30 proc., a resztę pozyskamy w formie długu. Mogę też potwierdzić, że otrzymaliśmy deklaracje kapitałowe Westinghouse’a i Bechtela, ale za wcześnie, by mówić o szczegółach.
Co pan sądzi o opracowanym niedawno przez Polaków modelu wsparcia inwestycji SaHo, wskazywanym jako propozycja dla polskiego programu jądrowego?
O modelu wsparcia decyduje państwo. Inwestor ma w tym zakresie rolę aktywną, ale nie decydującą. Wspieramy właściciela i szukamy finansowania na pokrycie nakładów oraz kosztów własnych, by móc najpierw zbudować elektrownię, potem ją uruchomić, a na końcu generować przychody. Największe ryzyko wiąże się z rozwojem projektu, dlatego najczęściej przy tego typu inwestycjach początkowe koszty pokrywa inwestor, często z funduszy państwowych. Dopiero na etapie budowy, gdy inwestycja staje się bardzo realna, pojawiają się nowi partnerzy.
Odnośnie do SaHo mogę jedynie powiedzieć, że to jeden z modeli refinansujących inwestycję, a nie finansujących na etapie projektowania, budowy i rozruchu. Refinansowanie to zupełnie inny poziom ryzyka dla inwestorów, ponieważ ryzyko tej fazy odnosi się do działającej i produkującej prąd elektrowni. My skupiamy się teraz na tym, co nas czeka w najbliższych 10 latach, czyli na finansowaniu głównego procesu inwestycyjnego.
Czy 2033 r. to wciąż aktualna data uruchomienia pierwszego bloku w pierwszej lokalizacji?
Ta data jest zapisana w Programie polskiej energetyki jądrowej i cały czas nas obowiązuje. Dodam, że jako inwestor przygotowujemy się do przedstawienia bardziej szczegółowego harmonogramu, który będzie obejmował inwestycje towarzyszące, takie jak drogi, kolej, sieć elektryczna. Ich realizacja ma kluczowe znaczenie dla dotrzymania terminów.
Jak postępują prace nad wyborem drugiej lokalizacji?
Prowadzimy kilkuetapowy proces badawczy. Jeszcze w tym roku ogłosimy listę kilku lokalizacji, w których zostaną przeprowadzone pogłębione badania. Zakładam, że na jesieni będziemy w stanie wskazać dwie, trzy spełniające wymogi geologiczne, środowiskowe i społeczne.
Czeka nas wybór technologii dla drugiej lokalizacji. Czy realizacja pierwszej elektrowni z Amerykanami wpływa na preferencje PEJ w tej kwestii?
Rozmowy trwają, wszystkie propozycje są w grze. PEJ, jako inwestor, może mieć swoje zdanie i pełni w tym procesie rolę wspierającą, tzn. przygotowuje analizy i ekspertyzy. Decyzję ostateczną podejmuje jednak rząd.
Jakie pan widzi szanse na budowę przez PGE, ZE PAK i Koreańczyków elektrowni jądrowej w Pątnowie?
Inwestycją w Pątnowie się nie zajmujemy, więc trudno mi w sposób merytoryczny ocenić jej stopień zaawansowania.
Jak przebiega rekrutacja specjalistów do PEJ?
Cały czas trwa. Prowadzimy rekrutację w Polsce, ale także na rynku europejskim i globalnym. Niedawno zatrudniliśmy bardzo ważną postać w naszym projekcie - głównego inżyniera ds. jądrowych [z ang. chief nuclear officer - red.], narodowości francuskiej, który pracował przy wielu tego typu inwestycjach na świecie. Równolegle dbamy o rozwój polskich kadr i jako spółka podpisujemy kolejne umowy o współpracy z najważniejszymi uczelniami wyższymi w Polsce.