Coraz grubszy Budda

Tekst i zdjęcia Mario Weigt
opublikowano: 2011-10-07 00:00

fotoreportaż

Birmańczycy ofiarowują Buddzie cieniutkie listki złota – pokrywa się nimi posągi, dachy i ściany świątyń. Wykuwają je wyspecjalizowani ubijacze. Za tę pracę czeka ich lepsze życie w następnym cyklu reinkarnacji

Mandalay, dzielnica Myet Pa Yup, pokój bez okien w domu pod numerem 108 przy 36. Ulicy. Aung Kyaw Moe uderza trzykilogramowym młotem w paczkę owiniętą koźlą skórą wypełnioną paskami czystego złota. 31-letni Aung jest ubijaczem złota w pracowni Złota Róża. Wykonuje chyba najbardziej pożądany zawód w Birmie – płatki złota wierni ofiarowują świątyniom jako wyraz hołdu dla Buddy, a także by zapewnić sobie pomyślność.

Praca ze szlachetnym kruszcem to dla buddysty czyn godny i ci, którzy jej się podejmą, zostaną nagrodzeni lepszym życiem w przyszłym wcieleniu. Choć Birma należy do najbiedniejszych krajów świata, zdaje się opływać w złoto: nazywana jest Złotą Birmą lub Krainą Złotych Pagód. Cenny kruszec pokrywa grubą warstwą posągi Buddy, dachy i ściany świątyń, których w tym kraju jest wiele tysięcy (tylko w mieście Bagan jest ponad 2,2 tysiąca pagód i klasztorów).

Kopuła świątyni Shwedagon w Rangunie ma 98 metrów wysokości i jest pokryta 55 tonami czystego złota. Jeśli przyjąć, że cena tego kruszcu wynosi obecnie około 70 euro za gram, to wartość kopuły idzie w setki milionów euro! Szacuje się, że muskularne ramiona, nogi i kolana Buddy ze świątyni Mahamuni w Mandalay – jednego z głównych miejsc kultu – pokrywają dwie tony złotych płatków podarowanych przez wiernych. Przynoszą oni tyle złota, że Budda robi się coraz grubszy i grubszy... Szefową Złotej Róży, w której 100 robotników wytwarza złote listki, jest Ma Tin Tin Nwy. Należy do czwartego pokolenia właścicieli ponadstuletniej firmy. Przejęła ją od matki w wieku 41 lat. Gdy klient przychodzi do Złotej Róży z kawałkiem złota, pani Nwy waży kruszec i wylicza, ile listków można z niego wykuć.

Ciężar złota nadal podaje się w ticalach – tę jednostkę stosowano dawniej do ważenia opium. 3 ticale to 55 gramów. Zanim ubijacz weźmie do ręki młot, samorodek złota musi stać się plastyczny: w tym celu poddawany jest kilkugodzinnemu cyklowi podgrzewania, chłodzenia, ubijania i rozciągania, aż zmienia się w półmetrową wstążkę o szerokości jednego centymetra i grubości poniżej dwóch milimetrów.

Pani Nwy tnie nożyczkami wstążkę na wąskie paseczki, które następnie przekłada się kawałkami bambusowego papieru i owija koźlą skórą. Powstałą w ten sposób paczkę ubijacz kładzie na kamieniu i zaczyna uderzać w nią młotem. – Ubijanie trwa 6,5 godziny. Co trzy minuty trzeba uderzać w inny róg paczki, żeby złoto było równo sprasowane – tłumaczy pani Nwy.

Te trzy minuty odmierza zegar zrobiony ze skorupy orzecha kokosowego z wywierconą w dnie dziurką. Pływająca w wodzie skorupa napełnia się nią równo w trzy minuty – dla kowala to sygnał, żeby zaczął uderzać w inny róg paczki. Złoto ani na chwilę nie może ostygnąć. Przed pierwszym uderzeniem każdy ubijacz musi przejść ciężki półroczny trening, a mimo to kandydatów do tego zawodu jest bardzo dużo. Aung wie, że nie może długo tak ciężko pracować. Zaczynał jako 19-latek, popracuje najwyżej do czterdziestki: przeguby rąk, stawy i dysk nie wytrzymają dłużej. Później będzie trenował kandydatów na ubijaczy. Jest przekonany, że jego życie będzie tak wypełnione zasługami, że w następnym cyklu będzie mu znacznie lepiej. &