Czechy wracają na ścieżkę rozwoju

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2025-10-05 12:46

Andrej Babiš, prawdopodobny nowy czeski premier, ma szczęście. Po prawie pięciu latach stagnacji Czechy wracają na ścieżkę wzrostu gospodarczego.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Komentatorzy polityczni w swoim stylu wysnuwają wiele teorii, dlaczego w czeskich wyborach parlamentarnych poległa centroprawicowa koalicja Spolu (Razem) premiera Petra Fiali. Wysoka inflacja, niechęć wobec pomocy Ukrainie, brak sprawczości politycznej i zaciskanie pasa w budżecie. Ja jednak trzymałbym się innego wyjaśnienia: hiperodpowiedzialność (ang. hyper-accountability). To jest termin, który politolodzy ukuli, by opisać prosty fakt, że w naszym regionie po prostu rządzący bardzo często kończą po jednej kadencji. Tyle.

W Czechach ostatni raz rządzący utrzymali się w wyborach przy władzy w 2002 r., kiedy Czeska Partia Socjaldemokratyczna zwyciężyła drugi raz z rzędu. Od tamtego czasu w każdych wyborach – a było ich razem z ostatnimi sześć – rząd przegrywał.

W weekend opozycyjna partia ANO miliardera Andreja Babiša zdobyła 35 proc. głosów, a rządząca Spolu 23 proc. ANO jest uznawana za podobną do węgierskiego Fideszu Viktora Orbána, choć jest bardziej prozachodnia i mniej skłonna do konfrontacji z Unią Europejską. Czasami mówi się, że reprezentuje miękki trumpizm. Z pewną ulgą na świecie przyjęte zostało to, że otwarcie antyunijne i antynatowskie partie SPD (prawicowa) i Stacilo (komunistyczna) zdobyły mniej głosów od oczekiwań i zostały zmarginalizowane. Ich rola w formowaniu rządu będzie niewielka.

Podejrzewam, że z Czechami będzie tak jak z Włochami. Będą w ustawiały się często w kontrze do bieżącego (jeszcze) głównego nurtu europejskiej polityki, ale jednocześnie nie będą otwarcie konfrontacyjne.

Andrej Babiš, jeżeli zostanie premierem, wróci do rządzenia w dobrym momencie dla czeskiej gospodarki. Po prawie pięciu latach stagnacji wraca ona do wzrostu. W latach 2019-24 czeski PKB zwiększył się łącznie tylko o 2,5 proc. (czyli 0,5 proc. rocznie), podczas gdy polski w tym czasie urósł o 14 proc. (2,7 proc. rocznie).

Teraz tylko w ciągu dwóch pierwszych kwartałów roku 2025 czeski PKB wzrósł łącznie o 1,1 proc., czyli prawie połowę tego, co przez poprzednie pięć lat. Coś się zmieniło na plus. Polski PKB wzrósł w tym okresie o 1,4 proc., a więc rozwijamy się wciąż szybciej, ale różnica nie jest już tak duża na polską korzyść. Co ciekawe, w tym roku wyraźnie lepsze są w Czechach niż w Polsce nastroje przedsiębiorstw przemysłowych mierzone indeksem PMI.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) twierdzi, że głównym problemem Czech w ostatnich pięciu latach wbrew pozorom nie była recesja w motoryzacji. Akurat do tego czeska gospodarka jakoś się dostosowała m.in. dzięki szerokiemu portfolio różnych technologii wytwarzanych w tym kraju. Czesi produkują dziś tyle aut co przed pandemią, podczas gdy Niemcy o jedną piątą mniej.

Dużo większym problemem, zdaniem MFW, była głęboka recesja w budownictwie oraz niska efektywność alokacji kapitału i pracy do bardziej efektywnych sektorów gospodarki.

Ja jednak nie kupuję wyjaśnienia, że jakieś długotrwałe słabości mogą spowodować nagłe spowolnienie. Dlaczego nie powodowały go 10 czy 20 lat temu? Dlaczego teraz nagle Czechy znów zaczynają rosnąć?

Ważniejsze dla czeskiej stagnacji i obecnego ożywienia jest jak sądzę co innego. To bardzo restrykcyjne podejście do zarządzania budżetem i stopami procentowymi wiedzione czynnikami kulturowymi i relatywnie wysokimi oszczędnościami. W ostatnich 30 latach Czechy rozwijały się wolniej niż Polska w okresie kryzysów: po kryzysie rosyjskim, kryzysie finansowym i pandemii. A to z tego powodu, że my w okresach kryzysowych powiększamy deficyt fiskalny i tniemy stopy procentowe, a Czesi starają się szybko przywrócić stabilność budżetową i uniemożliwić wzrost inflacji. Jak kryzys mija, różnica między krajami się zmniejsza.

I tak w ostatnich czterech latach Czechy przeszły ogromny spadek płac realnych, ponieważ najpierw wystrzeliła im z powodów światowych inflacja, a potem chłodzili popyt przez wysokie stopy procentowe i niski deficyt fiskalny. W Polsce płace były ratowane przez mrożenie cen energii, podnoszenie wynagrodzenia minimalnego i płac w budżetówce. Popyt krajowy w Polsce był mocniejszy, dzięki czemu różne branże mogły szybko wyjść z recesji po pandemii mimo stagnacji eksportu. Dzięki większej odporności na kryzysy polski PKB per capita dziś jest już prawie na poziomie Czech.

Często w przeszłości podziwiałem Czechy za to, że ich stabilność makroekonomiczna zapewnia im niższy koszt kapitału, wyższe inwestycje, mocniejszą walutę i większą innowacyjność. Okazuje się jednak, że każdy medal ma dwie strony. Usilne duszenie popytu wewnętrznego niesie koszty, zabija wzrost gospodarczy w krótkim okresie, a przez to odbiera bodźce do innowacji i podnoszenia produktywności w długim okresie. Nasza dezynwoltura budżetowa też ma drugą stronę medalu: zwiększa ryzyko obecne w gospodarce, ale zapewnia mocny popyt i wzrost coraz to nowych branż i firm.

Zrównoważenie tych szans i ryzyk to jest spacer po bardzo cienkiej linie i naprawdę trzeba mieć dużo szczęścia, by nie przechylić się nadmiernie na jedną ze stron.