Fatalne dane makro z USA ochłodziły nastroje

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2003-02-21 00:00

Wczoraj wszystko w USA sprzysięgło się przeciwko obozowi byków. Przede wszystkim dane makro były fatalne. Może oprócz indeksu wskaźników wyprzedzających (LEI), który był neutralny. Bardziej szczegółowo zajmę się tymi raportami makro w „Subiektywnej ocenie sytuacji”. Wspomnę tylko, że sytuacja, w której rośnie bezrobocie, deficyt handlowy bije rekordy, inflacja w cenach producentów (PPI) mocno rośnie (i to nie tylko główna jej miara, ale i z wyłączeniem żywności i energii), a indeks oceniający warunki panujące w gospodarce (na razie tylko w okolicach Filadelfii) mocno spada nie wygląda zdrowo. Oczywiście to eufemizm, bo sytuacja gospodarcza w USA jest coraz gorsza i nic dziwnego, że administracja USA widzi jedyny ratunek w wojnie, która ma dać tanią ropę i napędzić koniunkturę w gospodarce. Trzeba jednak zauważyć, że po takich informacjach jeszcze dwa tygodnie temu mielibyśmy spadek DJIA o ponad 2 procent. Dlaczego tym razem tak nie było? To proste – inwestorzy czekają na wojnę i na wielką hossę porównywalną z tą, która rozpoczęła się na samym początku pierwszej Wojny w Zatoce. Żeby tylko się nie zawiedli...

Wczoraj w geopolityce też wielkich zmian nie było. Dowiedzieliśmy się, że na początku przyszłego tygodnia USA i Wielka Brytania przedstawią projekt rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, który będzie stwierdzał, że Irak złamał postanowienia rezolucji i wyznaczy ostateczny termin na zastosowanie się do żądań RB – byłoby to praktycznie ultimatum. Nie ma szansy, żeby rezolucja w tym kształcie została przyjęta, ale trochę nastroje może nieco psuć. Poza tym podobno Hans Blix ma wystosować list do Iraku, w którym zażąda zniszczenia pocisków al-Samoud 2 (zasięg przekracza ograniczenia narzucone przez ONZ). Nie zastosowanie się Iraku do tego żądania zostałoby uznane za powód do wojny. Zapewne Irak z ociąganiem się zgodzi i będzie niszczył jedną rakietę dziennie (a ma ich kilkaset). To też może zwiększać napięcie.

Sesje w Eurolandzie rozpoczęły się bez większych zmian, bo zachowanie rynków USA nie pokazywało kierunku, a informacje ze spółek i z geopolityki w każdej chwili mogły wszystko zmienić. Indeksy rosły, bo inwestorzy byli zachęceni spokojnym zakończeniem środowej sesji w USA i niezłymi wynikami spółek amerykańskich. Jednak fatalne dane o z USA schłodziły nastroje i z całkiem wyraźnych wzrostów zrobiły się bardzo wyraźne spadki. Giełdy Eurolandu są ciągle dużo słabsze od amerykańskich.

WGPW zachowywała się tak, jak powinna się zachować w okresie akumulacji przed wojną. U nas też fundusze nie widzą konieczności podejmowania większego ryzyka przed wyjaśnieniem się sytuacji na świecie, ale przecenione akcje kupują. Tym razem nasz rynek należał do najsilniejszych, ale to zasługa jedynie kilku spółek, które nieco podciągnęły resztę. Szczególnie dziwi, że taka sytuacja nastąpiła wtedy, kiedy złoty zaczął się znowu mocno osłabiać – czyżby znowu OFE odbierały akcje od zagranicy? Tylko dlaczego kupując tak agresywnie? Być może tajemniczy wzrost można wyjaśnić przyglądając się czołówce. Najsilniejsze były BPH, Pekao, BIG czyli udziałowcy Polcardu. Mocno podejrzewam, że długo odkładana sprzedaż tej spółki zostanie niedługo sfinalizowana i insiderzy już o tym wiedzą.

Dzisiaj dowiemy się, jaki jest wstępny odczyt PKB w czwartym kwartale we Francji (8.50) – prognoza mówi, że nastąpi wzrost PKB o 0,2 proc. w stosunku do trzeciego kwartału. W USA o 14.30 zostanie podana inflacja w cenach detalicznych (prognoza + 0,3 proc. i bazowa + 0,2 proc.). Źle by było, gdyby inflacja znacznie odbiegała od prognoz w każdą ze stron – interpretacja byłaby podobna jak w czwartkowej PPI. Tyle tylko, że rynki amerykańskie praktycznie lekceważą złe informacje. Dzisiaj indeksy w Eurolandzie powinny wzrastać. Nasz rynek pójdzie za nimi, jeśli wymienione wyżej banki będą nadal rosły.