Tańsze spółki transportowe z Ukrainy, Białorusi i Litwy mogą wyprzeć z rynku rodzimych przedsiębiorców.
Liczba nowych firm z kapitałem zagranicznym, które zarejestrowały się w
Polsce, jest w tym roku rekordowa, a główne PKD tych działalności to
transport drogowy towarów — informuje Ogólnopolskie Centrum Rozliczania
Kierowców (OCRK) na podstawie danych Centralnego Ośrodka Informacji
Gospodarczej.
Do czerwca tego roku na naszym rynku pojawiło się 296 zagranicznych firm
z branży transportowej.
— Od 2012 r. rodzime firmy zajmują pierwsze miejsce pod względem liczby
ton przewiezionych ładunków w operacjach typu cross trade
[przewóztowarów między dwoma krajami przez przewoźnika niemającego
siedziby w żadnym z nich — przyp. red.]. W pierwszej dziesiątce krajów,
z których pochodzi najwięcej transportujących firm, znalazły się także
Litwa, Słowacja, Rumunia i Węgry. Największy wzrost procentowy względem
2017 r. odnotowali Litwini, bo aż 18 proc. — zwraca uwagę Kamil
Wolański, ekspert OCRK.
Jego zdaniem rodzimi przedsiębiorcy muszą zachować czujność. Coraz
większa liczba centrów i powierzchni magazynowych w naszym kraju
przyciąga przewoźników z Europy Środkowej i Wschodniej. Mają oni niższe
stawki frachtowe i wysoką jakość usług. Natomiast polscy przewoźnicy
muszą się zmagać z coraz większą liczbą barier.
— Na przykład w wyniku nowego prawa transportowegoprocedowanego w
Brukseli właściciele rodzimych firm będą narażeni na znaczny wzrost
kosztów pracowniczych oraz zmiany w realizowaniu operacji kabotażowych,
co spowoduje spadek liczby zleceń, zwiększenie powrotów na pusto do bazy
i ogólny chaos legislacyjny oraz administracyjny na początku
obowiązywania przepisów — mówi Kamil Wolański.
Dodaje, że przedsiębiorcy z Ukrainy i Białorusi coraz częściej
rejestrują swoje firmy w Polsce, po czym kupują używane ciężarówki i
sprowadzają paliwo ze swoich stron, redukując w ten sposób koszty
związane z funkcjonowaniem biznesu. Co więcej, zatrudniają kierowców ze
swojego kraju, którzy chętnie pracują na terenie UE i są w stanie robić
to za mniejszą stawkę niż zawodowcy z Polski. Mają też
niższe oczekiwania co do trybu pracy i wyposażenia pojazdów.
— Polscy przewoźnicy operują obecnie taborem 244 tys. ciężarówek w
transporcie międzynarodowym i zatrudniają ponad 7 tys. Białorusinów.
Jeszcze więcej pracowników to Ukraińcy. Istnieje uzasadniona obawa, że
część tych osób będzie chciała jeździć u rodaków, jeśli stawki zaczną
być porównywalne, a liczba frachtów będzie rosła kosztem zleceń dla
polskich przewoźników — mówi Kamil Wolański.
Tłumaczy, że polscy przewoźnicy nie mają już gdzie szukać oszczędności.
— Muszą znaleźć złoty środek, który pomoże im utrzymać usługi na wysokim
poziomie, a zarazem uchroni przed wyparciem z rynku przez tańszych
dostawców ze Wschodu — mówi Kamil Wolański.