Gen podróżnika

Marta Sieliwierstow
opublikowano: 2014-01-31 00:00

Ciekawość świata nie pozwala jej usiedzieć na miejscu. Dlatego Lucyna Pleśniar, prezes firmy rekrutacyjnej People, przekracza kolejne granice — nie tylko geograficzne, ale i mentalne.

Kiedy Lucyna Pleśniar była dzieckiem, z wypiekami na twarzy oglądała programy podróżnicze Toniego Halika. W tamtych czasach o jakichkolwiek podróżach, nawet po Europie, nie mówiąc o egzotycznych częściach świata pokazywanych przez autorów kultowego programu telewizyjnego „Pieprz i wanilia”, można było tylko pomarzyć. Więc marzyła, a kiedy stało się to możliwe, zaczęła podróżować.

Teraz nie wyobraża sobie innego życia. Wyspy Zielonego Przylądka, Senegal, Gambia, Spitsbergen, zimowy rejs przez Morze Północne, opłynięcie Przylądka Horn i przepłynięcie Atlantyku — to tylko niektóre z jej licznych wypraw. Większość na dwudziestometrowym jachcie ekspedycyjnym „Spirit One”, którego jest współwłaścicielką. — Powtarzam za Ryszardem Kapuścińskim, że aby podróżować i odkrywać świat, trzeba mieć gen podróżnika. Mój obudził się już w dzieciństwie — wspomina Lucyna Pleśniar: wagabundka, taterniczka i żeglarka, która kocha nowe wyzwania i nie boi się nawet patagońskiego sztormu.

Podróż za jeden uśmiech

Pierwsze wyjazdy, jeszcze w czasach studenckich, odbywała po Europie. Zaczynała tak jak wszyscy wtedy — z plecakiem, czasem stopem, czasem pożyczonym samochodem.

— Nauczyłam się dzięki temu, że podróżowanie nie wymaga dużych pieniędzy i nie jest niebezpieczne. Przebywając w obcej kulturze, na początku odczuwamy napięcie, musimy się odnaleźć, zrozumieć otoczenie. Nigdy do końca nie wiemy, co nas czeka, ale z każdą kolejną podróżą okazuje się, że ten inny, często bardzo daleki świat jest normalny i bardzo ciekawy — mówi prezes People. Jedną z jej pierwszych wypraw żeglarskich był zimowy rejs po Bałtyku i Morzu Północnym — miała tylko miejską kurtkę wiatrówkę, która udawała sztormiak, więc wyprawa wydawała się ekstremalna i niebezpieczna. Od tego czasu wielokrotnie wypływała w rejsy. Z przygodami.

— Kilka lat temu płynęłam przez Atlantyk — z Hawany do La Coruny w Hiszpanii. Mieliśmy specyficzne warunki pogodowe. Przez cały rejs nie było wiatru, a jak wiadomo, jacht żaglowy nie najlepiej funkcjonuje bez wiatru. Oczywiście ma silnik, ale silnik ma ograniczenia, na przykład na środku Atlantyku może się skończyć paliwo. Wielokrotnie rysowało się przed nami takie ryzyko. W tym rejsie towarzyszył nam też głód. Możliwości zakupów na Kubie były bardzo ograniczone. Tylko chleba było pod dostatkiem.

Zrobiliśmy ogromne zapasy, ale spleśniał po dwóch dniach, także wiele innych produktów się popsuło i zostaliśmy bez świeżego jedzenia. Mieliśmy puszki, ale ich liczbę zaplanowaliśmy na dużo krótszy czas, niż przyszło nam spędzić na morzu. Na śniadania i kolacje wydzielano suchary i plastry ogórka, wydzielano też racje wody, którą można było zbierać przez kilka dni na kąpiel lub mycie włosów. Kiedy skumulowałam trzy albo cztery kubki i planowałam wielkie święto ablucyjne, kapitan odebrał prognozę pogody, według której znaleźliśmy się między dwoma ogromnymi wyżami i nic nie zapowiadało wiatru, w związku z czym nałożono szlaban na zużywanie wody i całe moje oszczędności wróciły do puli służbowej — opowiada Lucyna Pleśniar.

Załoga, z którą płynęła przez Atlantyk, poznała się dopiero na lotnisku w Berlinie. Wszyscy jechali z nastawieniem, że muszą nie tylko przetrwać, ale mieć też z tego frajdę. Zawiązały się znajomości i przyjaźnie, które trwają do dziś. To właśnie z osobą, którą wtedy poznała, Lucyna Pleśniar kupiła jacht „Spirit One”.

— Wyruszając w rejs, trzeba być gotowym psychicznie na zamknięcie na małej powierzchni z często przypadkowymi ludźmi. Jeśli się z kimś pokłócimy, kogoś nie będziemy lubić czy coś się nam nie będzie podobać, nie powiemy: wysiadam. Ten komfort mamy na lądzie, gdzie zawsze można się odłączyć, jeśli dochodzi do ekstremalnych sytuacji — dodaje prezes People.

Postrzeganie świata

Ekstremalne podróżowanie ma dwie strony medalu — z jednej — coś poświęcamy, bo nie są to łatwe, komfortowe czy tanie wyprawy, ale z drugiej — zyskujemy przeżycia i wrażenia nigdzie indziej niedostępne.

— Jeśli się płynie w trudne miejsce, takie jak Horn czy Arktyka, gdzie jest zimno i walczy się ze sztormami, to boryka się też z własnymi słabościami, lękami i obcowaniem z ludźmi, których emocje na nas oddziałują. Na naszym jachcie może płynąć maksymalnie 10 osób, ale bywa, że to już trochę za dużo. Na krótkich rejsach, np. na Spitsbergen, liczna załoga dobrze się sprawdza, bo często wychodzimy na ląd, nie ma wielu ekstremalnych sytuacji. Jeśli to wyprawy trudne żeglarsko, z długimi przelotami lub w nieprzewidywalne miejsca, zaczyna się robić ciasno — np. w Afryce może płynąć 6, maksymalnie 8 osób. Taka grupa jest w stanie się dogadać. Przy większej załodze jest ryzyko, że każdy będzie chciał czegoś innego i wszystkich interesów nie da się pogodzić — mówi Lucyna Pleśniar.

Jej jacht jest w ciągłej podróży, zmieniają się tylko załogi. Ze wspólnikami założyła firmę Nautical Expeditions, za pośrednictwem której można się zaokrętować na „Spirit One” średnio na 7-14 dni (koszt 1,4-6,5 tys. zł zależnie od trasy) i pływać po akwenach, do których rzadko trafiają zwykli turyści, w miejsca, w które trudno dotrzeć drogą lądową. Jacht przemierzał już trasy z Kanady do Polski przez Północny Atlantyk, pływał w Arktyce, przy Spitsbergenie i Grenlandii oraz w Afryce, na Wyspach Zielonego Przylądka, zawitał do Dakaru, Banjulu w Gambii, wpłynął wysoko w górę rzeki Gambii, gdzie pławią się hipopotamy. Żeglowanie można połączyć z trekkingiem lub nurkowaniem — każdą formą poznawania świata.

Według Lucyny Pleśniar, z takiej opcji spędzenia wakacji można skorzystać nawet podczas dwutygodniowego urlopu. Najważniejsze to skompletować załogę z ludzi, którzy podobnie postrzegają świat.

Afryka moja miłość

Podróż marzeń? Przyznaje, że zakochała się w Afryce. Pierwsze zetknięcie z Czarnym Lądem to spotkanie z urzędnikiem imigracyjnym w gambijskim porcie, który otwarcie oczekiwał łapówki, z koniecznością opłacania nieistniejących usług i pozwoleń, z przewodnikami, których zaletą wydaje się to, że odpędzają innych przewodników, ale ostatecznie okazują się nieocenieni w gąszczu ulic, straganów, pokrzykiwań, a przede wszystkim realiów miejscowego życia.

— W rzeczywistości Gambia jest przyjazna, a ludzie bardzo otwarci. Oczywiście jesteśmy dla nich atrakcją. Kiedy grupa białych wchodzi do wioski, jest święto, wszystkie dzieciaki za nami biegną. Często każdy z nas szedł z kilkorgiem dzieci uwieszonych przy każdej ręce. Jedna dziewczynka próbowała mnie nawet polizać, chciała zobaczyć, co to jest ta biała skóra. Akurat w tym rejonie Afryki ludzie są autentycznie radośni i ciekawi. Czasem miałam wrażenie, że odwiedziliśmy miejsca, w których wcześniej nie było białych turystów, ponieważ wpłynęliśmy bardzo daleko, 350 km w głąb Gambii, poza trasy lokalnych wycieczek — opowiada Lucyna Pleśniar. Zwykle podróżuje bez szczegółowego planu. Tworzy jedynie ogólny zarys — co chciałaby zobaczyć, gdzie pojechać. Teraz jej celem jest lepsze poznanie Afryki.

— To wymarzona podróż w tym sensie, że nie do końca wiem, jak się do tego zabrać. Rejony, w których byłam — Maroko, Senegal, Gambia — to ostatnie bezpieczne tereny. Kiedy w Dakarze pytaliśmy, gdzie można popłynąć dalej, powiedzieli nam, że to ostatnie miejsce z akceptowalnym dla Europejczyka poziomem cywilizacyjnym. Dalej zaczyna się, jak mówią miejscowi, twarda Afryka: Gwinea, Sierra Leone, Liberia, czyli tereny objęte nieustającymi konfliktami. Tam się kończy prawo i jakiekolwiek zasady. Trudno tak zorganizować wyprawę, żeby nie ponosić ryzyka ponad racjonalny poziom, ale z drugiej strony wiem, że jednak jeździ się do Sierra Leone. Główny problem to organizacja. Podczas wypraw w niebezpieczne rejony świata trzeba o nich trochę wiedzieć — sumuje Lucyna Pleśniar. &

Lucyna Pleśniar

Prezes i współwłaścicielka firmy doradztwa personalnego People. Od kilkunastu lat związana z branżą HR. Już podczas studiów na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczęła pracę jako specjalista HR. Po kilku latach korporacyjnych doświadczeń zajęła się budowaniem własnej firmy rekrutacyjno-doradczej.