Podszyta perspektywą wyborów prezydenckich za dwa lata polityczna wojenka obu pałaców — "małego", czyli rządowego w Alejach Ujazdowskich, z "dużym", czyli prezydenckim przy Krakowskim Przedmieściu — trwa. I nie zmienia tego taktyczne cywilizowanie stosunków. Wczoraj rząd o czasie stawił się autokarem u prezydenta na posiedzenie Rady Gabinetowej — ale i tak zaczęło się ono od scysji. Premier Donald Tusk z zaskoczeniem stwierdził tam obecność prezesa NBP Sławomira Skrzypka, który według niego wcześniej demonstracyjnie zlekceważył posiedzenie Rady Ministrów, na które był zaproszony i ze względów merytorycznych bezwzględnie powinien się stawić. Prezes odbija, że dowiedział się za poźno.
Wczorajsza przyjacielska potyczka — której generalnym celem było uspokojenie społeczeństwa i przeciwdziałanie kryzysowej panice — była syndromem nowej taktyki wojsk rządowych. Po ogromnym wstydzie na szczycie w Brukseli, kiedy to szef rządu zdecydował się na konfrontację z głową państwa — Donald Tusk postanowił okazywać Lechowi Kaczyńskiemu zimny szacunek, ale merytorycznie stawiać prezydenta przed faktami dokonanymi. I właśnie wczoraj wykonał klasyczne uderzenie wyprzedzające, przyjmując na posiedzeniu Rady Ministrów pakiet dokumentów, o których prezydent akurat chciał pogadać pod swoim światłym przewodem. W szczególności — rząd przyjął długo oczekiwaną mapę drogową dochodzenia Polski do strefy euro.
Premier zadeklarował, że gdy wejrzał w oczy braci Kaczyńskich — w poniedziałek Jarosława, a we wtorek Lecha — zobaczył w nich coś… Może nie miłość, na pewno nie pożądanie, ale przynajmniej jakieś ogniki zrozumienia. My w oczy braci nie zaglądaliśmy, ale jeśli Donald Tusk liczy na zmianę Konstytucji RP, umożliwiającą wprowadzenie euro od 1 stycznia 2012 r. — to chyba jednak miał zeza. W tej kadencji Prawo i Sprawiedliwość na pewno ręki do tego nie przyłoży, a bez tego klubu nie ma mowy o zebraniu w Sejmie 2/3 głosów. Żeby wspomniany termin mógł być dotrzymany, w Polsce zasadnicze zmiany we władzach musiałyby nastąpić najpóźniej do końca roku 2010. Wybory prezydenckie akurat wtedy się odbędą — czyli OK, jeśli Tusk wygra, to ta przeszkoda wzięta. Ale parlament planowo będzie trwał aż do jesieni roku 2011...
Notabene, w kwestii euro Konstytucja RP przygotowała kolejną pułapkę. Z jednej strony — zdeterminowany premier Tusk mógłby się zdecydować na referendum w trybie art. 125, który wyraźnie stwierdza, że przy wymaganej frekwencji wynik referendum jest wiążący. Z drugiej strony — art. 235 wytycza zmianie Konstytucji specjalną ścieżkę i m.in. wymaga wspomnianych 2/3 głosów w Sejmie. Czyli jedyną drogą byłoby honorowe uznanie przez PiS hipotetycznego zwycięstwa zwolenników euro w referendum i potulne poparcie w Sejmie zmiany art. 227, mówiącego o polskim pieniądzu.
No, dobrze, a jeśli bracia Kaczyńscy zinterpretują Konstytucję RP inaczej i uznają pierwszeństwo art. 235 — stanowiącego lex specialis — przed ogólnym, referendalnym art. 125?