Górnicza generalicja poszła do cywila
NA DOLE I NA GÓRZE: Do emerytury zalicza się w wymiarze półtorakrotnym okres pracy m.in. na stanowiskach: górnika kombajnisty, strugowego, wrębiarza i taranisty, w ścianie, komorze, zabierce, chodniku, ubierce, przybierce lub przekopie. Natomiast prezes spółki węglowej już nie jest górnikiem. fot. Stanisław Jakubowski
Kilka dni temu Państwowa Agencja Restrukturyzacji Górnictwa opublikowała dane o wynikach finansowych kopalń węgla kamiennego. Ten sztandarowy niegdyś dział gospodarki narodowej przyniósł w roku 1998 łączne straty netto wysokości 3,1 mld zł (na stare pieniądze brzmiałoby to bardziej szokująco — 31 bln zł). Najlepszą z siedmiu spółek jest ta, która najmniej kosztuje budżet. Wydobycie jednej tony węgla powodowało średnią stratę 22 zł, przy czym rozpiętości wynosiły od 15 zł w Jastrzębskiej Spółce Węglowej do 35 zł w Bytomskiej Grupie Kapitałowej. Kopalnie samodzielne (jest ich pięć — Bogdanka, Nowa Ruda oraz trzy na Górnym Śląsku), dające 3 proc. krajowego węgla i — co najważniejsze! — nie eksportujące, średnio traciły na wydobytej tonie około 9 zł.
ZARZĄDY SPÓŁEK przygotowały biznesplany, w których zapisano strategię wychodzenia górnictwa węgla kamiennego z finansowego dna do poziomu zero, a następnie — zarabiania. Dzięki obniżce kosztów, zlikwidowaniu 14 kopalń i odejściu ponad 100 tys. ludzi — już w roku 2002 jedna wydobyta tona ma przynieść 15 zł dochodu. Gwarantem wiarygodności tego planu ma być miliardowy kredyt udzielony przez Bank Światowy, który w zamian zażądał radykalnej zmiany systemu zarządzania polskimi kopalniami.
DOZÓR GÓRNICZY dotychczas awansował w ściśle zhierarchizowanym systemie przypominającym wojsko, kolejno zmieniając dystynkcje na galowym mundurze. Potencjalny dyrektor-generał zaczynał karierę od oficerskiego stanowiska sztygara i stopniowo nabierał doświadczenia, cały czas pozostając górnikiem. Także w zreformowanym systemie ubezpieczeń społecznych dyrektorzy kopalń i członkowie zarządów spółek zajęli „stanowiska kierownictwa ruchu podziemnych zakładów górniczych, na których zatrudnienie uważa się za pracę górniczą”. Wypełniany był dla nich identyczny jak dla każdego górnika dołowego formularz ZUS RGA. Od 8 marca br. Ministerstwo Gospodarki radykalnie — choć za porozumieniem stron — zmieniło zasady zatrudnienia członków zarządów spółek. Stosunek pracy zastąpiony został umową cywilną między stronami, która po każdym kwartale może być szybko rozwiązana. Wynagrodzenia prezesów i wiceprezesów zostały obniżone, poza tym samodzielnie będą oni opłacać za siebie składkę ubezpieczeniową, wypełniając ogólny formularz ZUS DRA. Oznacza to, że z dnia na dzień formalnie przestali być górnikami.
ZARZĄDY SPÓŁEK węglowych przełknęły tę gorzką żabę, choć czują się nieswojo — jak niegdyś admirał Kołodziejczyk, który zdjął ulubiony mundur i został „cywilnym” ministrem obrony. Ale już następcy obecnych prezesów rzeczywiście mogą okazać się cywilami, którzy dotychczas nigdy nie byli pod ziemią. Konkurs na górniczego menedżera wygra na przykład ekonomista wywodzący się z włókiennictwa lub uniwersytecki teoretyk od zarządzania. Podobnie jak NATO żądało cywilnej kontroli nad armią, tak Bank Światowy uznał, że tylko odświeżenie ukształtowanego od pokoleń i bardzo hermetycznego środowiska wyższego dozoru górniczego pozwoli na efektywne wykorzystanie kredytu restrukturyzacyjnego.
ROZMUNDUROWANI PREZESI oczywiście nie dadzą sobie urwać rękawa i pozostaną finansową arystokracją, choć z pozycji płacowych książąt zejdą — powiedzmy — do poziomu hrabiowskiego. Stres z powodu obniżenia miesięcznego uposażenia na przykład z 25 tys. do 20 tys. złotych chętnie przeżyłby każdy obywatel RP. Oprócz finansowego, kadrowy eksperyment w zarządzaniu górnictwem ma bodaj ważniejszy aspekt — psychologiczny i będzie z uwagą śledzony przez menedżerów z innych branż.