Priorytetem Rady Europejskiej w Brukseli teoretycznie miała być zaproponowana przez Komisję Europejską strategia rozwojowa Europa 2020, ale ze zrozumiałych powodów szczyt zdominowała grecka tragedia budżetowa. Unijna widownia chciałaby solidarnie pomóc zagubionym aktorom, ale zarazem jak najmniej zapłacić za bilety. Najważniejsza jest wizerunkowa obrona wspólnej waluty i wysłanie do rynków uspokajających sygnałów, iż grecka kostka domina nie obali następnych. Czystym surrealizmem okazała się okoliczność, iż akurat 25 marca Grecja obchodzi Dzień Niepodległości (pamiątka z roku 1821) i kilka godzin przez brukselską zbiórką ratunkową odbyła się w Atenach dumna defilada, tyle że oszczędnościowa, bez czołgów i samolotów.
Solidarność eurowidowni, wystraszonej perspektywami posypania się domina, ma również zagłuszyć sumienia polityków. Przecież zarówno komisja w Brukseli, jak i centralny bank we Frankfurcie doskonale wiedzą, że Grecja nie miała prawa wejść do strefy euro, a już na pewno nie 1 stycznia 2002 r. Wydźwięk tragikomiczny ma anegdota, iż w unijnym dążeniu do politycznej poprawności rozstrzygające znaczenie miało… umieszczenie na banknotach euro napisów także w alfabecie greckim! Dlatego trudno się nawet dziwić, że Grecja w minionej dekadzie uprawiała kreatywną księgowość na skalę państwową. Czyniła to tym bardziej bezkarnie, że budżetowe gorsety zaczęli luzować wszyscy — z Niemcami na czele.
Euroland nie uniknie pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, co obnaży słabość koncepcji wspólnej waluty. Jej ojcowie w ogóle nie przewidzieli planu awaryjnego — ani jak ratować chore ogniwo, ani jak w ostateczności wyprowadzić niepoprawne państwo poza strefę euro. Dopiero teraz zaczyna się o tym myśleć, dlatego grecka tragedia per saldo może mieć pozytywny wpływ na przyszłość wspólnej waluty. Dla Polski zaś oznacza, iż nie ma mowy o jakimikolwiek politycznym złagodzeniu kryteriów konwergencji. Termin przyjęcia przez nas euro, ostatnio określany jako rok 2015, może się zmienić tylko w jedną stronę — na późniejszy.