Gunia na wybiegu

Agnieszka Ostojska-Badziak
opublikowano: 2004-06-25 00:00

Gdy robili kostiumy do „Opentańca”, teatralne krawcowe dostawały szału. Odlotowe, zwiewne, eteryczne, słowiańskie wzory — trudne do uszycia... Potem znaleźli ich Japończycy. Jako Kikimorę.

Dagmara Czarnecka podniosła słuchawkę:

„Kolega kolegi dał mi telefon, a ja widziałem cię na rynku w Kazimierzu w turbanie na głowie. Zrobiłabyś kilka wstępnych projektów do „Opentańca”? Prześlę libretto” — brzmiał w słuchawce głos Jarosława Stańka, reżysera spektaklu.

Chwilę później faks drukował tekst.

— Nie wierzyłam! Moja praca dyplomowa na koniec liceum plastycznego też dotyczyła słowiańskiej baśni. Właściwie od razu miałam koncepcję... Zostało tylko przystosować ją dla tancerzy — wspomina Dagmara Czarnecka, projektantka z grupy Kikimora.

Oprócz niej tworzą ją jeszcze Wojtek Czapla — projektant — i Jakub Stępień — grafik.

Kostiumy do „Opentańca” były zwiewne, ażurowe, nietuzinkowe. Buntowały się teatralne krawcowe.

— Raz nawet poszły na całość i poskarżyły się dyrektorowi. Powiedziały, że nie uszyją... — opowiada ze śmiechem projektantka.

Ale uszyły.

Skauci z Japonii

Po warszawskiej premierze (w grudniu 2003 r.) ni stąd ni zowąd Kikimorę odszukali Japończycy.

— Skauci z show-roomem w Tokio, szukający talentów, producentów rzeczy do sprzedania. Chcieli pokazać coś typowo słowiańskiego — mówi Wojciech Czapla.

Termin ostatecznej prezentacji kolekcji — już nieteatralnej — przed Azjatami: połowa lutego. Tydzień przed Bożym Narodzeniem ci z Kikimory pojechali szukać konkretnych tkanin. Ustalili cztery podstawowe barwy: dojrzała jarzębina, słowiański — czyli słoneczna, ciepła biel („kolor dojrzałego zboża” — mawia Dagmara Czarnecka), pistacja i błękit; w męskich modelach dodali brąz.

— W Polsce trudno zdobyć coś wysokiej jakości. A jeśli jest — to w ponurych barwach — sumuje Wojciech Czapla.

Przeszukali hurtownie i fabryki materiałów we Włoszech, Niemczech, Szwajcarii. Stamtąd pochodzi większość wykorzystanych w kolekcji tkanin: wełny, bawełny, kewlary. W kolekcji dominuje jednak polska gunia!

— To jedyny materiał polski: zbita wełna, z której nasi górale szyją spodnie i „peleryny”. Walor zupełnie niewykorzystany, choć nigdzie indziej go nie ma! — dziwi się trochę Dagmara Czarnecka.

Praca na modelu — ciągle coś zmieniali, dokładali. No i wzory nadruków (te zaprojektował Kuba).

— Archaiczne znaki nadają kolekcji kierunek. Są parzenice, lustrzane odbicie litery „k”... Wzory mogą ewoluować, łączyć się — opowiada Jakub Stępień.

— Kiedy je zobaczyłam, nagle „wyświetlił” mi się kostium: kurtka z kapturem! Gdy się go założy na głowę, robi się z tego góralska chusta. I kłosy... W kolekcji są wszędzie! — zachwyca się Dagmara Czarnecka.

Największe problemy? Z dodatkami. Większość zrobili samodzielnie.

— Na przykład guziki. We wzorcowniach czy hurtowniach zwykłych nie ma — zawsze są dziwne. A zamawia się po 3 tys. Najmniej — żali się Dagmara Czarnecka.

Konkursowo

Kolekcja Kikimora (pierwsze dzieło grupy Kikimora) powstała w niecały kwartał. Zmieścili się w terminach. Dzieło pojechało do Japonii. Od polskiego ambasadora wiedzą, że się podobało. Tymczasem Wojciech Czapla zajął się projektowaniem do niej obuwia. Na konkursie „Złota Nitka” na nogach modelek pojawiły się kierpce i botki, obszywane gunią. 10 z 26 modeli wystawili do zawodów. I wygrali!

Dla Dagmary Czarneckiej było to ósme podejście.

— Za każdym razem coś mi zarzucano... Zwykle brak użytkowości — skarży się projektantka.

Tym razem w ich słowiańskiej kolekcji śmiało można biegać po ulicy. We wrześniu Kikimorę pokażą na Baltic Fashion Award. Liczą również na Rok Polski we Francji.

— Tam chcą oglądać naszą modę. A poza Arkadiusem i Ewą Minge niewiele mamy do zaoferowania — mówi z nadzieją Jakub Stępień.

Na razie kontakty z japońskimi odbiorcami urwały się jednak...

— To kolekcja jesień-zima, więc spodziewamy się przyspieszenia rozmów w sierpniu — twierdzi Wojciech Czapla.

Czekają. Ale zaczynają tworzyć nowe wzory.

Ciułanie

Kolekcję „dla Japończyków” finansowo wsparli rodzice Wojtka. Zwykle środki znajdują sami. Oprócz kolekcji mody mają jeszcze inne źródła dochodów: robią kostiumy do sztuk teatralnych, teledysków, etiud filmowych.

— Największe marzenie: by nadal tworzyć kolekcje — i z tego żyć. Bo tak to trzeba ciułać, ciułać i ciułać, by potem zrobić coś nowego. Nie ma finansowego oddechu — twierdzi Wojciech Czapla.

Dodaje, że dobrze byłoby, gdyby ludzie tworzący realizacje teatralne czy telewizyjne mieli większe pojęcie o tym, co ile kosztuje.

— Zawsze chodzi o to, by jak najtaniej... Oferowane przez nich pieniądze są niewspółmierne do wysiłku, nie mówiąc już o formie gratyfikacji za pomysł — mówi projektant.

Do tej pory zajmował się modą męską: głównie indywidualne pomysły, wizje, inspiracje.

— Lata 70., 80. z filmów: dresik z paskami inaczej zobaczony — na przykład. Znajomi chętnie się w to ubierali. I chodzili — opowiada projektant.

Dagmara Czarnecka stworzyła już kilka kolekcji. Przyznaje: odlotowych. Tytuły: „Implanty” czy „Meridiany” mówią za siebie. Ale teraz myśli realniej.

— Chcemy projektować dla ludzi — decyduje artystka.

I dodaje, że w planach bliżej są otwarcia butiku z odzieżą dla bardziej odważnych niż pracy dla sklepów sieciowych.

Projektanci sami nie kupują ubrań w sklepach. Wojciech Czapla czasem zajrzy do lumpeksu.

— Wybieram ubrania robocze. Wygodne i tanie. No i nie zawsze mam czas, by skroić coś dla siebie... — mówi.

Czy wystarczy Polakom odwagi, by nosić odlotowe rzeczy od projektantów z Kikimory? Dagmara Czarnecka i Wojciech Czapla zachowują szczyptę optymizmu: twierdzą, że polski styl zaczyna się rozluźniać. Ludzie oswajają się z modą, są w strojach coraz odważniejsi. Niektórzy chcą się wyróżnić.

— Patrzą po sobie i ubierają się, jak koledzy. Są swoimi odbiciami. To nie zawsze jest naganne — sumuje Jakub Stępień.