Jak wam się podoba?

Anna Popek
opublikowano: 2005-10-28 00:00

Wnętrza, przedmioty, ludzie, obyczaje i sytuacje — coś, co lubię, co czasem także lubią inni, co może się spodobać również wam. Z modą i pod prąd. Co miesiąc w Business Class.

Obława Siedleckiej

Joanna Siedlecka pisze o pisarzach, ale w ich życiorysach tropi to, co ciekawe, sensacyjne, ukryte. Czerpie z niepodręcznikowych źródeł, pyta świadków, zagląda do listów i tajnych teczek. Jej biografie są kontrowersyjne, ale zawsze czytane. Niedawno opublikowała książkę pt. „Obława” o losach pisarzy represjonowanych po II wojnie światowej. Są tu i nazwiska znane — takie jak Paweł Jasienica lub Jerzy Szaniawski, i mniej popularne — np. Stefan Łoś czy Jerzy Kornacki. Cechą wspólną jest ich bardziej lub mniej dramatyczna walka z systemem o utrzymanie pisarskiej niezależności. A że przeciwnik był inteligentny i wytrwały... Pawłowi Jasienicy, na którego nie było „haka”, podsunął atrakcyjną agentkę Ewę z zadaniem uwiedzenia historyka i relacjonowania jego poglądów i opinii. Sprawa jednak skomplikowała się, gdy Jasienica postanowił ożenić się z donosicielką, nic nie wiedząc o jej prawdziwych intencjach. Do śmierci nie poznał prawdy o swojej żonie. Inaczej postąpiono wobec Jerzego Szaniawskiego, który jeszcze przed wojną zyskał międzynarodową sławę. Ukochany przez niego dom rodzinny, dworek w Zegrzynku koło Serocka nad Narwią, i przylegające ziemie obciążan o domiarami podatkowymi, kontrolowano co rusz, napuszczano okolicznych chłopów. Co to ma wspólnego z pisarzem? Ano to, że rola była jego jedynym źródłem utrzymania w sytuacji całkowitego zakazu druku. Często nie miał za co kupić papieru i atramentu, nie miał czym ogrzewać domu, tak że w „talerzach zamarzała zupa” — pisze Siedlecka. Żył ze sprzedaży jabłek, ziemniaków i jaj. Szaniawski — dramaturg o wymiarze europejskim. Młodego, zdolnego i zadziornego Ireneusza Iredyńskiego wplątano w sprawę domniemanego gwałtu, za który odbył jak najbardziej realną karę więzienia. „Obława” Siedleckiej pokazuje realia, w jakich przyszło tworzyć pisarzom i poetom, obala mity „uznanych” twórców, pokazuje, ile odwagi wymagało bycie normalnym.

Spadochrony i balony

Banan jest instruktorem spadochronowym. Od 5 lat prowadzi skoki tandemowe ze spadochronem dla wszystkich chętnych. Skakać ze spadochronem może każdy, niezależnie od wieku — przeciwwskazaniem są tylko choroby serca, cukrzyca, epilepsja. Najstarszym skoczkiem w praktyce Banana był 74-letni mężczyzna o oryginalnym wyglądzie — potężny, z brodą do pasa, trochę jak prawosławny pop. Skok okazał się być tajemniczym prezentem urodzinowym, jaki otrzymał. Najmłodszy śmiałek to sześcioletnia dziewczynka pochodząca z rodziny ze spadochroniarskimi tradycjami — skakali babka i dziadek — oboje w oddziałach antyterrorystycznych, skakali rodzice. Mała trochę się bała ale — jak wszystkim — skok jej się spodobał. Przygotowanie do skoku to w zasadzie kilka minut rozmowy, podczas której instruktor wszystko tłumaczy. Potem samolot, balon lub śmigłowiec wznosi się na wysokość 4 tys. metrów. Tam instruktor z przyczepionym pasażerem wyskakują, około minuty trwa swobodny lot, potem instruktor otwiera spadochron, pasażer dostaje uchwyty sterownicze i przez jakiś może kontrolować szybowanie. 400 metrów nad ziemią instruktor przejmuje stery i ląduje. O ile miejsce, w którym decydujemy się na skok, jest do przewidzenia, o tyle czasem zaskakujące bywa miejsce lądowania. Zdarzyło się, że instruktor wraz z pasażerem wylądował na boisku piłkarskim... podczas meczu.

Realizacja marzenia, jakim dla wielu jest skok ze spadochronem, kosztuje 500 złotych. Oprócz emocji, poczucia, że przełamało się własny strach, historii do opowiedzenia kolegom przy piwie, śmiałek otrzymuje zdjęcia robione podczas skoku i film wideo. Warto spróbować albo…wypróbować.

Alef i Kazimierz

Nie ja pierwsza zachwycać się będę urokiem krakowskiego Kazimierza, ale każdy powinien przeżyć swój pierwszy zachwyt tym wyjątkowym miejscem. Przewodnika specjalnego tu nie trzeba, ale warto zacząć od klasyki gatunku, czyli od ulicy Szerokiej, a tam od restauracji Alef. Była to jedna z pierwszych restauracji na Kazimierzu, która jak w soczewce skupia wszystkie cechy kazimierzowskiego stylu — wnętrze urządzone ze stylową, krakowsko-mieszczańską nonszalancją, dwie niewielkie sale, stoły nakryte koronkowymi serwetami, obrazy w dużej liczbie na wszystkich ścianach, przedmioty codziennego użytku „z duszą” wtopione w wyposażenie restauracji. Kuchnia — oczywiście żydowska — zasługuje na oddzielny temat, ale polecam zupę Jankiela, gęsie szyjki, gęsie wątróbki z rodzynkami i migdałami oraz czulent — tradycyjną żydowską zapiekankę, którą do pieca wsadzało się w piątek wieczorem, a wyjmowało w sobotę. Właściciel restauracji Alef ma też przytulny hotelik przy ul. Agnieszki, urządzony tak jak urządza się tradycyjny, porządny, krakowski dom. Każdy pokój trochę inny, królują starocie i antyki — i to wcale nie na wysoki połysk, co daje miłą atmosferę. Wspaniała jest jadalnia, nie mówiąc już o tym, co jest tam serwowane. Ja spędziłam w Alefie noc po jakiejś szaleńczej zabawie i pamiętam, jaki zbawienny był bulion podany rano przez troskliwego gospodarza. Stawiał na nogi lepiej niż współczesne wynalazki, a przy tym co za smak!!

Wracajmy jednak na Szeroką, żeby zajrzeć do restauracji Klezmer Hois, czyli Domu Klezmera, w którym wśród plejady polskich gwiazd kina pojawiali się też Spielberg i Polański. Klezmerska muzyka to też odrębny temat, ale w restauracji nie sposób o niej nie wspomnieć, gdyż stałym bywalcem jest Leopold Kozłowski, kompozytor i pianista, który przyczynił się do odrodzenia muzyki klezmerskiej. Pan Leopold ma swój fotel, w którym nikomu nie wolno siadać, i swoje pianino, na którym gra piosenki. Rozkoszując się paschą, słuchałam więc muzyki. Ta muzyka i to miejsce — ulotna chwila, która zaplątała się w starą, koronkową firankę.

Pijalnie czekolady Wedla

Pyszna, gęsta, kremowa, słodka, pachnąca, energetyczna, pobudzająca, marzenie dzieciństwa... Czekolada. Gorąca, spadająca kaskadą w dół, oblewająca po drodze to, co pod nią podstawimy — truskawki, ananasy, ptasie mleczko. Pijalnie Czekolady Wedla otwierane są w centrach handlowych — w Warszawie w Promenadzie i Arkadii, już wkrótce także w Krakowie i Łodzi. Oczywiście nadal stolicą tego królestwa pozostaje pijalnia czekolady Wedla na Szpitalnej. Asortyment słodkości sprawia niejakie kłopoty z wyborem. Bo prócz czekolady na gorąco, z bitą śmietaną, są także wyśmienite lody — także czekoladowe, kawy, herbaty, nie wspominając o czekoladkach deserowych i torcikach wedlowskich, dekorowanych na indywidualne życzenie klienta itp. Sam wystrój pijalni także utrzymany w klimacie niedzielnego podwieczorku — kremowe foteliki z czekoladowymi elementami, okrągłe stoliczki, niegdysiejszy urok uzyskany dzięki światłu i kolorom wnętrza. Jak to dobrze, że wyroby czekoladopodobne są już przeszłością…