Pandemia tylko pogłębiła problemy, które narosły w w ostatnich czterech latach. Jesteśmy słabo przygotowani na obecny kryzys i na kolejny
Gwoździem programu Europejskiego Kongresu Finansowego przez lata była debata prezesów banków, której efektem były rekomendacje w sprawie działań koniecznych dla zapewnienia równowagi i bezpieczeństwa sektora finansowego. W tym roku w centrum zainteresowania był jednak koronawirus, który wymusił online’ową formułę kongresu i przemeblował program. „Pandemia nie usprawiedliwia błędów” — takie było hasło debaty poświęconej polityce gospodarczej i wiarygodności ekonomicznej Polski.

Nieprzejrzyste finanse
Nazwiska panelistów zapowiadały ciekawą dyskusję. Nie brakowało znanych krytyków rządu, przy czym niektórzy jeszcze niedawno... byli w strukturach władzy „dobrej zmiany”.
— Przed rokiem na otwarciu EKF miałem przyjemność odczytać list pani minister Teresy Czerwińskiej, w którym pisała, że najważniejszym zadaniem rządu jest przygotowanie się na kolejne kryzysy. W tym celu konieczne jest zapewnienie odpowiedniej przestrzeni fiskalnej i przestrzeganie krajowych i europejskich reguł fiskalnych — powiedział Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP, wcześniej wysoki urzędnik resortu finansów.
Idąc tropem byłej szefowej, zapytał, czy jesteśmy gotowi na kryzys — nie trwający, covidowy, ale kolejny, który wybuchnie za kilka lat.
— W obecnym kryzysie wszystkie kraje, w tym Polska, zareagowały bardzo silnym impulsem fiskalnym. Czy nasze finanse były na to gotowe? — spytał Sławomir Dudek.
Według rządowych zapewnień jesteśmy po bezpiecznej stronie: poziom długu publicznego jest jednym z najniższych w Europie. Sławomir Dudek zwrócił uwagę, że statystyki można prezentować w różny sposób. Z poziomem długu 46 proc. jesteśmy w połowie unijnej stawki — 11 krajów ma niższy dług. Jeśli z grupy porównawczej wyjąć kraje PIGS (Portugalia, Włochy, Grecja, Hiszpania) z wysokim zadłużeniem zawyżającym średnią, znajdziemy się w granicach średniej unijnej. A to nie koniec, bo wzrost deficytu sugeruje, że będzie to pogłębiająca się tendencja.
— Impuls fiskalny sprawił, że polski deficyt lokuje się w unijnej czołówce. W przyszłym roku będziemy w pierwszej trójce. Jeśli chodzi o poziom długu, według rządu mamy zbliżyć się do konstytucyjnej granicy 66 proc. W porównaniu z krajami UE bez PIGS przebijemy średnią — prognozował Sławomir Dudek. Zaznaczył, że sytuację finansów publicznych pogarsza brak przejrzystości charakterystyczny dla obecnego rządu, kreatywne omijanie reguł wydatkowych i podchody w celu ominięcia konstytucyjnego progu zadłużenia
— Po koronakryzysie nastąpi fala konsolidacji finansów publicznych w krajach UE. Te, które stosują przejrzyste zasady, będą mogły pozwolić sobie na więcej, bo rynki finansowe będą im bardziej ufały — stwierdził główny ekonomista Pracodawców RP.
Prawo naprawcze do naprawy
Leszek Pawłowicz, dyrektor Gdańskiej Akademii Bankowej (GAB), skoncentrował się na obecnym kryzysie wskazując na jego niemal podręcznikowy przebieg. To typowy kryzys popytowo-podażowy. Źródłem są restrykcje i panika.
— Wyniki przedsiębiorstw na razie nie są niepokojące. Spadek przychodów w trakcie pandemii nie jest groźny, wynik netto znacząco się obniżył, ale to nie jest szczególny powód do zmartwienia — stwierdził Leszek Pawłowicz, podkreślając, że finanse firm zaciemnia ogromny strumień pieniędzy z rządowych tarcz antykryzysowych.
Niewiarygodne są też dane o upadłościach. Zdaniem dyrektora GAB jednym z kluczowych wyzwań w najbliższych miesiącach będzie „odbudowa wartości w firmach” i uproszczenie procedur związanych z restrukturyzacją. Postawił tezę, że polski system sądowniczy w zakresie prawa upadłościowego nie działa.
— Nie są chronione prawa wierzycieli. W 2015 r. odzyskiwali oni 17 proc. należności, obecnie jest to kilka procent — powiedział Leszek Pawłowicz.
Przywołał doświadczenia z początku lat 90., kiedy wprowadzono instytucję ugody pozasądowej, która umożliwiała prowadzenie postępowań restrukturyzacyjnych w firmach w trybie przyspieszonym. Leszek Pawłowicz przestrzegł, że niewydolne prawo może doprowadzić do wzrostu niespłaconych kredytów firmowych i kryzysu systemu bankowego. Jego zdaniem natychmiastowego dopracowania wymaga koncepcja bad banku, który przejąłby z banków niepracujące aktywa.
Zombizacja gospodarki
Sytuację finansów publicznych dodatkowo komplikuje aktywny udział NBP w działaniach antykryzysowych.
— Ten kryzys odróżnia od poprzedniego to, że nie tylko największe banki centralne, ale również banki krajów wschodzących podjęły działania niekonwencjonalne. Nigdzie nie są one prowadzone z równą intensywnością jak u nas. Skala skupu papierów przez NBP jest dwa razy większa niż ilościowe luzowanie podejmowane przez bank Japonii — stwierdził Andrzej Rzońca, profesor SGH.
Zaznaczył, że nie jest to darmowy obiad. Na razie niekonwencjonalne działania nie prowadzą do wzrostu inflacji, gdyż niemal zerowe stopy hamują rozwój akcji kredytowej. Pieniądze ze skupu obligacji nie „wylewają się” do gospodarki, ponieważ banki lokują płynność z powrotem w NBP.
— Nadpłynność może wylać się na rynek walutowy, powodując głęboką przecenę złotego i podsycając inflację. Na razie chroni nas przed tym bardzo konkurencyjny sektor eksportowy — powiedział Andrzej Rzońca.
Jego zdaniem niekonwencjonalna polityka „to recepta na grzęźnięcie z ryzykiem tąpnięcia”. Wskazał na wzrost znaczenia nieefektywnych firm w gospodarce, utrzymywanych przy życiu dzięki taniemu finansowaniu.
— One więżą majątek produkcyjny i zasoby. To zmniejsza innowacyjność i prowadzi do zombizacji gospodarki — przestrzegł Andrzej Rzońca.
Kolejnym zagrożeniem jest spadek nakładów inwestycyjnych — to problem, który czasowo zbiegł się z momentem dojścia do władzy „dobrej zmiany”. Wbrew oczekiwaniom Mateusza Morawieckiego, który jeszcze jako wicepremier ogłosił zapomniany już dzisiaj plan zrównoważonego rozwoju (zakładający przeznaczenie na inwestycje ponad 20 proc. PKB), od 2016 r. następuje systematyczny spadek nakładów w relacji do dochodu narodowego brutto: z 20 proc. w okresie 2008-15 do 17-18 proc. w ostatnich trzech latach. Pod względem inwestycji zajmujemy 22. miejsce wśród 27 krajów UE.
— Problemem jest nie tylko wartość inwestycji, ale też struktura. Maleje udział prywatnych — w tej kategorii jesteśmy na trzecim miejscu od końca. Rosną inwestycje w sektorze publicznym, głównie samorządowe, które jednak będą mały — prognozował Mirosław Gronicki, niezależny ekspert.
Do spadku przyczynią się trzy zjawiska: centralizacja decyzji inwestycyjnych, spadek dochodów samorządów oraz zmniejszenie nakładów wynikające z dwuletniego cyklu inwestycyjnego.
Banki w rękach państwa
W ostatnich latach doszło też do osłabienia sektora bankowego. Dariusz Filar, emerytowany profesor Uniwersytetu Gdańskiego (UG), podkreślił, że do niedawna banki były uważane za jeden z najbardziej stabilnych elementów gospodarki. Teraz sektor stał się zależny od państwa, które jest właścicielem ponad 44 proc. jego aktywów. Na tym nie koniec.
— W 2016 r. został wprowadzony podatek bankowy, który nie obejmuje aktywów ulokowanych w papierach skarbowych. W efekcie banki zaczęły bardziej finansować państwo niż gospodarkę, uzależniając się od niego jako kredytodawcy — powiedział Dariusz Filar.
Przy wysokich obciążeniach podatkowych i składkach na BFG sektor generuje niski zwrot z kapitału i pojawia się ryzyko upadłości.
— Mamy nierentowny, zagrożony upadłościami, upaństwowiony sektor bankowy. Jeśli nie dokonamy zmian, nie ma szans stać się źródłem finansowania gospodarki — stwierdził profesor UG.
Podpis: Eugeniusz Twaróg