KASKADERZY CZEKAJĄ NA LEPSZE CZASY
Oszczędności w polskiej kinematografii uszczupliły portfele zawodowych kaskaderów
POTRZEBA SPONSORA: Nasze pokazy są bardzo drogie i nie ma co liczyć, że ich koszt pokryją bilety. Sponsor jest tutaj nieodzowny — uważa Zbigniew Litwiniak z firmy Auto-Moto-Rodeo. fot. autor
Od początku lat osiemdziesiątych popyt na usługi zawodowych kaskaderów drastycznie stopniał. Wielu musiało poszukać nowych sposobów zarabiania, zakładając firmy mniej lub bardziej związane z ich zawodem.
Kaskaderzy przez lata byli uważani za grupę zawodową uprzywilejowaną i świetnie zarabiającą. Pracy na ogół nie brakowało. Być może dlatego, że produkcja filmów była kilkukrotnie większa niż dzisiaj. Za jedeno zlecenie można było otrzymać nawet roczne dochody przeciętnego śmiertelnika. Kinematografia nie liczyła się z kosztami, płacąc sowicie za tak niebezpieczną usługę. Dzisiaj kręci się niewiele filmów. Liczy się przy tym każdą złotówkę.
— Pracy mamy coraz mniej. Szczególnie dla kaskaderów zawodowych brakuje w miarę stałego zatrudnienia — skarży się Zbigniew Modej, zawodowy kaskader, koordynator scen kaskaderskich i właściciel firmy efektów kaskaderskich Unifilm.
Zniknęło również prawie całkowicie zapotrzebowanie na efektowne pokazy sztuki kaskaderskiej, jak i różnego rodzaju rewie samochodowe czy konne. W latach 70. często towarzyszyły one większym świętom państwowym. Były również ważnym towarem eksportowym.
— Z naszej pierwotnej działalności została nam tylko nazwa. Specjalizowaliśmy się w rewiach samochodowych. Musieliśmy zaniechać tej działalności, a jako że posiadaliśmy ciężarówki do przewozu sprzętu, zajęliśmy się transportem — mówi Zbigniew Litwiniak z firmy Auto-Moto-Rodeo.
Biorą niekompetentnych
Niewielka produkcja filmowa nie jest głównym powodem, dla którego polscy kaskaderzy muszą szukać innego zajęcia. Jednym z poważniejszych kłopotów jest zatrudnianie osób spoza branży, najczęściej przypadkowych i niekompetentnych. Producent filmu wówczas może liczyć na znaczne oszczędności na gaży. Taka osoba nie będzie się domagać dodatkowych świadczeń, jak na przykład specjalne ubezpieczenie. Popularne jest również zatrudnianie osób z dawnego ZSRR. Stawki dla nich są już zupełnie śmieszne, w porównaniu z tym czego sobie życzą Polacy.
— Stawka ustalona w Korporacji Polskich Kaskaderów Filmowych, naszym związku zawodowym, to 1200 zł za dzień zdjęciowy. Ale producent może znaleźć osoby, które będą pracować za połowę tej kwoty. Są to najczęściej przypadkowi ludzie, słabo znający fach i o znikomym instynkcie samozachowawczym. Jeszcze taniej wyjdzie zatrudnienie fachowca z Ukrainy. Podobno jest skłonny ryzykować za 30 zł dziennie — twierdzi Zbigniew Modej.
Wiele osób z branży uważa, że prawo pracy praktycznie nie działa. Inspektorzy mają tylko znikomy wgląd w to, co się dzieje na planie.
— Przed 1989 rokiem byli inspektorzy BHP. Producent musiał się liczyć z nimi, ale trzeba też przyznać, że nie musiał się za to liczyć z pieniędzmi. Dzisiejsza sytuacja jest odwrotna — podkreśla Zbigniew Modej.
SZCZĘŚCIE PRODUCENTA: Na Zachodzie przeciętny efekt kaskaderski przygotowuje się tydzień. W polskim filmie chcą mieć go od ręki — mówi Zbigniew Modej, zawodowy kaskader. fot. autor
Banalne efekty
Budżety filmowe oszczędzają nie tylko na gażach. Same efekty specjalne robione są najczęściej zbyt ubogimi środkami.
— Żeby otrzymać efektowną kraksę, należy najpierw załatwić około pięćdziesięciu nowych wozów. Jest to prawie standard na świecie. Tego wymaga profesjonalizm i bezpieczeństwo kaskadera. U nas rozbija się samochody tylko podczas kręcenia. Zwykle są to stare auta przeznaczone na złom i stwarzające dodatkowe niebezpieczeństwo — zaznacza Zbigniew Modej.
Kaskaderzy widzą jednak pewną szansę co do perspektyw ich zawodu. Nie będzie z pewnością tak dobrze, jak za dawnych lat, ale być może skończy się tak głęboka stagnacja. W branży filmowej coś zaczyna się ruszać, a być może koniunkturę na wielkie, efektowne produkcje nakręci sukces „Ogniem i mieczem”. Zawodowi kaskaderzy liczą również na dostosowanie naszych przepisów pracy do standardów europejskich. Miałyby one zlikwidować nieuczciwą konkurencję. Odrodzeniu fachu może również sprzyjać współpraca ze sponsorami.
— Mam wizję zorganizowania zespołu promocyjnego. Moglibyśmy robić pokazy jazdy w ramach reklamy dealerów i producentów samochodowych. Na Zachodzie są modne pokazy halowe auto-rodeo podczas targów motoryzacyjnych — uważa Zbigniew Litwiniak.
— Jest nadzieja, że przyjdzie popyt na usługi kaskaderskie w ramach promocji firm. Proponowałem na przykład skoki z wieżowca. Jednak potencjalni sponsorzy boją się ewentualnego wypadku. Pytają, jakby wyglądał ich produkt, gdyby coś się stało. Takie myślenie to nonsens. Ja nie mam zamiaru się zabić, a taki skok to w naszej branży rzecz normalna — wyjaśnia Zbigniew Modej.
Niestraszna elektronika
Kaskaderzy uważają, że ich zawód to nie tylko biznes, ale przede wszystkim wielka pasja. Dlatego — mimo przeciwności — szukają różnych sposobów, by go uprawiać.
— Myślę, że obecne trudności są przejściowe. Popyt na adrenalinę będzie istniał zawsze — mówi Zbigniew Modej.
Jeszcze kilka lat temu na Zachodzie istniała obawa, że tego typu usługi ograniczy rozwój technik cyfrowych. Każdy niebezpieczny numer będzie można wygenerować elektronicznie. Jednak do tej pory człowieka nie udało się zastąpić.
— Jestem pewien, że przez najbliższe 20 lat będziemy potrzebni — dodaje Zbigniew Modej.
— Są przecież jeszcze widowiska kaskaderskie na żywo. Stanowią ozdobę wielu imprez na świecie. U nas wkrótce też tak będzie — sumuje Zbigniew Litwiniak.
Grzegorz Zięba