Do odbicia weta prezydenta potrzeba 3/5 głosów, czyli 276 przy obecności 460 posłów, realnie zaś o kilka mniej, powiedzmy 270 przy obecności 450 posłów. Ponieważ klub PO głosuje za podtrzymaniem weta zwarcie jak w mało której sprawie — epizodyczna spółka zawiązana przez PSL z całą opozycją nie zbierze przeciwko wetu nawet 250 szabel.

Losy sądowej ustawy są kuriozalne z jednego, ale ważnego powodu. Jej projekt formalnie był obywatelski, ale faktycznie to mniejszy koalicjant PSL nie tylko postawił się większemu, czyli PO, lecz wręcz w niego uderzył. Ludowcy zbratali się z całą opozycją, która z zasady jest zawsze chętna do przyłożenia premierowi. Taka krnąbrność mogłaby grozić rozsypką koalicji, a nawet przyspieszonymi wyborami.
Jednak zszokowany początkowo Donald Tusk zaczął patrzeć na podrygi ludowców z politowaniem, albowiem od dawna był absolutnie pewien weta Bronisława Komorowskiego. Czyli wychodzi na to, że prezydentura to jednak nie tylko pilnowanie żyrandola — co było niegdyś autorską tezą Donalda Tuska…
Merytorycznie weto było bezdyskusyjnie słuszne, o czym wielokrotnie pisaliśmy, ale rozgrywka o kształt sieci sądowej absolutnie się nie kończy. Kwestia odtworzenia samodzielności 79 najmniejszych sądów rejonowych będzie wracała niczym wańka-wstańka. Razem z wetem Bronisław Komorowski wniósł własny projekt, który ponoć ma być częściową receptą rozwiązującą konflikt.
Jeśli ten projekt kiedykolwiek wróci po całej ścieżce legislacyjnej jako ukończona ustawa do podpisu — głowa państwa może swojego produktu nie poznać. I co wtedy? To oczywiste — kolejne weto.