Korporacja? Nie, dziękuję

Mirosław KonkelMirosław Konkel
opublikowano: 2015-10-04 22:00

Kariera nie dla wszystkich jest najważniejsza. Młodzi wolą spełniać swoje marzenia w mniejszych firmach

Sebastian Nejfeld swoją drogę zawodową zaczynał w korporacji. Przeszedł wszystkie stopnie — od zmywania naczyń do zasiadania w zarządzie i kierowania kilkudziesięcioosobowym zespołem. Był i wspólnikiem, i wiceprezesem. Odpowiadał za kontakty z międzynarodowymi koncernami. Sukcesom nie towarzyszyło jednak poczucie spełnienia. Jak mówi, stopniowo zatracał to, co w pracy lubił najbardziej. Pewnego dnia złożył wypowiedzenie i uruchomił start-up. A gdy zbankrutował, znowu pojawił się w tzw. korpo. Na krótko. Bo coraz lepiej rozumiał, że w takich strukturach się dusi.

"Założyłem kolejny biznes, ponieważ chciałem mieć większą kontrolę nad swoim życiem" - mówi Sebastian Nejfeld, właściciel firmy Click for Advantage
iStock

— Założyłem kolejny biznes, ponieważ chciałem mieć większą kontrolę nad swoim życiem. Odwagi dodawały mi słowa jednego z moich biznesowych idoli, że trzeba zrobić klapę kilka razy, aby się czegoś nauczyć — opowiada Sebastian Nejfeld, właściciel firmy Click for Advantage, która zajmuje się marketingiem internetowym.

Nie miał problemu z pracą w warunkach ciągłej presji. Ani z tymi wszystkimi mainstreamami, eventami, feedbackami, czyli specjalistyczną paplaniną rodem z Harvard Business School. A co go męczyło? Uprzykrzające życie procedury, rozdęta biurokracja, wieloetapowe procesy decyzyjne. I ciągnące się w nieskończoność zebrania. Wreszcie sam jest sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Niezależność ceni bardziej niż stabilizację, którą daje menedżerski kontrakt.

— Najważniejsze jest to, że jeśli danego dnia wpadam na jakiś szalony pomysł, to nikt nie musi go akceptować. Nikogo nie muszę pytać o zdanie. Ryzykuję tylko swoją przyszłością — mówi Sebastian Nejfeld.

Małe jest piękne

Tiger i TNS Polska sprawdziły, jak naprawdę wygląda praca w Mordorze, czyli na Domaniewskiej w Warszawie, która powszechnie uchodzi za symbol Polski korporacyjnej. Wyniki ich badań, zebrane w raporcie „Lemingi, Korposzczury i Orkowie”, nie stawiają dużych międzynarodowych spółek w jednoznacznie negatywnym świetle. Załogi służewieckich biurowców są zadowolone ze swojej pracy, a dla połowy, czyli prawie 100 tys. osób, zatrudnienie się tam to „spełnienie marzeń”. Jest też druga strona medalu: aż 40 proc. ankietowanych doświadcza wypalenia zawodowego, a 15 proc. jest zestresowana, jeszcze zanim podbije badża. Wystarczy wyjść z kimś na papierosa, by usłyszeć, jak dość mają rozgałęzionych struktur, politycznych gierek, zrzucania odpowiedzialności z jednego szczebla na drugi.

— Mniejsza firma jest dynamiczna. By cokolwiek zrobić, wystarczą dwa telefony. Nie ma potrzeby wielokrotnego spotykania się czy zasypywania e-mailami. Formalności ograniczone są do minimum — zachwala Paweł Kramarski, programista aplikacji J2EE w spółce e-point.

Nic dziwnego, że wielu ludzi, zwłaszcza młodych, szuka innego pomysłu na karierę. Potwierdzeniem może być sondaż przeprowadzony na zlecenie BIK i BIG InfoMonitor, z którego wynika, że 18 proc. studentów pierwszego roku rozważa założenie własnego biznesu. A nawet jeśli ktoś woli spokojną pracę na etacie, to często omija gigantów rynku. Według danych Eurostatu małe przedsiębiorstwa w UE zatrudniają prawie dwie trzecie pracowników sektora prywatnego. Kuszą ich nie tylko przyjazną atmosferą i jasno określoną ścieżką kariery. Przede wszystkim oferują zatrudnionym rzeczywisty wpływ na sytuację w firmie. Nie do pogardzenia jest też różnorodność wyzwań, które wymagają od nich twórczego podejścia i samodzielności. Przeciwieństwem „myślenia poza skrzynką”, w której celują zwłaszcza technologiczne start-upy, jest tzw. cyfrowy tayloryzm, praca przy taśmie XXI wieku.

Na czym polega to zjawisko? Joanna Stępień, doradca w firmie GFMP Management Consultants, w jednym z wywiadów wskazała dwa przykłady. Recepcjonistka w szpitalu, nawiązując kontakt z pacjentem, powinna trzymać się ściśle narzuconych standardów obsługi. Zaś specjalista infolinii ma przed sobą skrypt, zgodnie z którym odpowiada na pytania klientów. Od tych ludzi nie oczekuje się polotu, inwencji, tylko machinalnego opanowania kilku prostych czynności, przez co popadają w coraz większe zniechęcenie.

Ale jest coś, co potęguje ich frustrację: od dziecka słyszeli, że wykształcenie i kwalifikacje są kluczem do sukcesu. Choć je zdobyli, wykonują pracę poniżej swoich ambicji i możliwości. Inaczej bywa w mniejszych spółkach: zatrudniają, nie przywiązując wagi do dyplomów.

Zakładają, że cała prawda o człowieku, jego możliwościach i talentach, wyjdzie w praniu. Jeśli ktoś pokaże się z jak najlepszej strony, może liczyć na awans lub udział w rozwijających przedsięwzięciach. Tak jest np. w 70-osobowej spółce Leon, która specjalizuje się w świadczeniuusług telekomunikacyjnych na Śląsku. Zatrudnia informatyków, inżynierów po kierunkowych studiach. Ale jako serwisanci w terenie pracują też pasjonaci IT po szkołach zawodowych i średnich, których umiejętności i wiedzy nie potwierdzają żadne certyfikaty.

— Żadna międzynarodowa spółka nie zaprosiłaby tych ludzi na rozmowę kwalifikacyjną. Z powodu braku w CV pożądanych uczelni odsiałby ich wspomagający rekrutację algorytm komputerowy. A zapewniam, że biją na głowę wielu absolwentów wydziałów technicznych — mówi Marcin Kuczera, wiceprezes firmy Leon.

Piekło, czyściec czy raj

Gwoli sprawiedliwości: korporacje to nie samo zło. Te najbardziej renomowane zwykle dobrze płacą. Zapewniają też świadczenia medyczne, ubezpieczenia na życie, telefony służbowe do prywatnego użytku czy zajęcia sportowe. Przede wszystkim zaś umożliwiają robienie międzynarodowych karier. Prowadzą programy wspierania talentów. Motywują do rozwoju, uczenia się języków. Refundują studia MBA. Dla jednych korpo jest piekłem (lub czyśćcem), a dla drugich rajem. Ale czy również na temat najmniejszych firm zdania nie są podzielone? Oby każdy mógł pracować tam, gdzie czuje się jak ryba w wodzie.

40 proc. Tylu pracowników biurowego zagłębia na Domaniewskiej zadeklarowało, że doświadcza wypalenia zawodowego.