Kostas, bojowy biznesmen

Jacek Konikowski
opublikowano: 2004-04-16 00:00

Jestem artystą, z konieczności przedsiębiorcą, walczę z korupcją i oszustwem. Nazywam się Kostas Kiritsis i — gdy trzeba — udaję greka.

Dziesiąta rano, Szczecin. Z knajpy w Bramie Miejskiej straż miejska wyprowadza zakutego w kajdanki Kostasa Kiritsisa, jej współwłaściciela. Poszło o ogródek przed lokalem, z którego policjanci zaczęli wypraszać klientów. Kostas z bratem Christosem stanęli w ich obronie. Kilka dni później na billboardach w centrum miasta (jeden naprzeciw siedziby straży miejskiej) pojawiają się wielkie plakaty ze zdjęciami z „akcji”: strażnicy wloką przedsiębiorcę, czarne paski dyskretnie zakrywają im oczy.

O Cafe Brama mówi już cały Szczecin, a stolik trzeba zamawiać dwa dni naprzód. W nocy ktoś całkowicie zamalowuje twarze funkcjonariuszy. Rano sensacja — widziano numery samochodu-podnośnika, którym odjechali wandale. Auto należało do… Straży Miejskiej. Bracia nie popuszczają. Następnego dnia na billboardach pojawiają się te same, ale czterokrotnie większe plakaty, których pilnują już ochroniarze.

Tak 10 lat temu zaczęła się przygoda z biznesem dwóch Greków: Christosa i Kostasa Kiritsisów — twórców pierwszej w Polsce sieci kafeterii Cafe Brama. Dzisiaj mają ich już 5 — 4 w Warszawie.

— Ten numer z billboardami wyszedł nam tylko na dobre, bo od tej pory przez kilka ładnych lat dziennikarze obsmarowywali nas regularnie, gdziekolwiek otworzyliśmy nową knajpę. No i mieliśmy darmową reklamę! — śmieje się Kostas, kładąc na stole trzy grube segregatory pełne wycinków prasowych.

Tak na oko jest ich ze 200, może 300.

— Od 1992 roku zebrało się tego prawie 500. Wszystkie o nas i Cafe Brama... — sumuje Kostas.

Pierwszy z brzegu wycinek: najpoczytniejszy polski dziennik, wydanie wielkanocne, 1995 rok. Na głównej stronie newsy o Wałęsie i broni jądrowej na Bałtyku, zdjęcie Clintona z Arafatem, a tuż obok, na samym środku, artykuł o Cafe Brama — „Wagary w Bramie”. „Berliner Zeitung” — o tym jak Cafe Brama w Szczecinie pogoniła mafię samochodową. Stosy innych: „Zadyma przed Bramą”, „Grek wciąż udaje Greka”, „Odprawa braci greckich”, „Cafe Beztroska”, „Straż miejska zdobyła Bramę”, „Dni Cafe Brama są policzone”.

Tylko kilka tekstów jest pochlebnych.

Kostas, ty chyba jednak jakiś aferzysta jesteś...

Synowie partyzanta

Obaj z Christosem urodzili się w Polsce i tu spędzili większość życia. Są z pierwszej generacji dzieci greckich emigrantów, którzy osiedlili się w Polsce po wojnie domowej w swoim kraju. Ojciec walczył w lewicowej partyzantce. Musieli uciekać — wpierw do Albanii, potem — samolotami — do Polski, do Szczecina. Rodzice od kilkunastu lat mieszkają w Atenach, ale synom nie bardzo chciało się wracać. Tu zapuścili korzenie, pokończyli studia i szukali życiowej drogi.

Gdy mieli trzy lata ledwo wymawiali słowo „dziękuję”. Dzisiaj „chrząszcz w Szczebrzeszynie” to dla nich bułka z masłem.

Kostas, zanim zarobił pierwsze pieniądze na pierwszą Cafe Brama w szczecińskiej Bramie Miejskiej, więcej jeździł po świecie niż po ulicach Szczecina. W Azji siedział 3 lata: mówi, że w duszy jest Grekiem, w sercu — Polakiem, a myślami — w Indiach, Wietnamie, Tajlandii, Indonezji. Zafascynowała go tamtejsza kultura, filozofia i religia.

— Właściwie to ja wciąż tam jestem... Pierwsza podróż do Indii była jak pierwsza miłość, którą się pamięta do końca życia — mówi.

Z czasem udało mu się połączyć pasję z biznesem. Tam kupował, tu sprzedawał — jak to Grek. Tak zarobił pierwsze duże pieniądze. Właściwie nie wie, czemu zainwestował akurat w gastronomię.

— W domu ojciec gotował — i to często lepiej niż mama. To on w nas zaszczepił miłość do gotowania. Jak miałem 5 lat, robiłem już niedzielne obiady dla całej rodziny. Ale to brat zaczął się tym zajmować zawodowo. Pracował w najlepszych knajpach Szwecji, Belgii i Anglii. Mnie pociągała fotografia — opowiada Kostas.

Piwo na legitymacje

Kostas nie jest aferzystą, a co najwyżej facetem, który robi biznes i nie uznaje podkładania nóg, wyciągniętych rąk i podwójnych kieszeni urzędników. Losy jego firmy mówią same za siebie. Jeżeli komuś historia pomogła w biznesie, to właśnie jemu. Na początku lat 90. sklepy w Polsce nie uginały się jeszcze pod ciężarem dobrobytu, ale w jego knajpie w Bramie Miejskiej było już jak w Peweksie.

— Trzy razy w tygodniu jeździliśmy do Berlina po zaopatrzenie — ostrygi, krewetki, oliwę z oliwek, szynki, sery, fetę, napoje. Wszystko z najwyższej półki — wspomina Grek.

Klienci walili drzwiami i oknami — nie dla marmurów na podłodze i neonów na ścianach, bo na takie rzeczy szkoda było pieniędzy, ale dla tego, czego nie mogli znaleźć w sklepie. Mały rodzinny biznes szybko urósł do rozmiarów przedsiębiorstwa gastronomicznego, z własną centralną przygotowalnią potraw. Kolejne „Bramy” zaczęły powstawać w Warszawie: w 1996 toku — przy Marszałkowskiej, rok później — przy Grójeckiej, następna przy Waryńskiego, na Nowym Świecie, przy Puławskiej i — ostatnia, „flagowy okręt koncernu” — przy Kruczej. Wkrótce kolej na Wrocław.

— Ale zanim przenieśliśmy się do stolicy, jeszcze raz zaszokowaliśmy media w Szczecinie. Poszło o banał. Wymyśliliśmy z bratem poranne menu: od godziny 8 do 12 tania bułka, kawa i piwo na legitymację szkolną, które nazwaliśmy „Wagary w Bramie”. Wybuchła afera, że rozpijamy młodzież i zachęcamy ją do wagarowania, choć oferta wcale nie była specjalnie dla niej. Byliśmy na pierwszej stronie weekendowej „Gazety Wyborczej” — śmieje się Kostas.

Szokował jeszcze nie raz, bo ma specyficzny stosunek do biznesu — gdy trzeba udaje greka. Tak jak z Marszałkowską czy Grójecką: urzędnicy nie chcieli dać zgody na sprzedaż alkoholu i ogródki piwne, więc bracia robili to bez ich zgody. Ich stosunek do prowadzenia biznesu jest kontrowersyjny — w gruncie rzeczy oparty na zasadzie, że jeżeli władze i administracja świadomie posługują się wobec biznesmena fikcją i kłamstwem, to tak jakby dawały mu przyzwolenie na to samo.

— Co to znaczy działać niezgodnie czy zgodnie z prawem? Na czym należy się oprzeć, by uznać, że ktoś łamie prawo lub nie? Na decyzji urzędnika czy akcie prawnym? A jeżeli urzędnik jest niedouczony, a paragraf to ewidentny bubel prawny — co wtedy? Od 6 lat nie mogłem się doprosić inspekcji sanepidu w Cafe przy Marszałkowskiej (już nieistniejącej). Wynająłem nawet adwokatów, aby ściągnęli inspektorów do odebrania lokalu, bo bez ich pieczątki nie mogliśmy się starać o zezwolenie na alkohol. Na próżno... Gdybym na nich czekał, nie mógłbym prowadzić interesu, dlatego zacząłem działalność bez wszystkich zezwoleń i pieczątek. No i burza, bo łamię prawo! Albo buble prawne... Przecież knajpy w Polsce od strony prawnej działają nielegalnie! Są dwie ustawy, które mówią, że na prowadzenie restauracji trzeba mieć zgodę odpowiedniego organu. Zgadnij jakiego?! Art. 17 ustawy o inspekcji sanitarnej wskazuje wyraźnie, ze to Inspekcja Weterynaryjna! Ta zaś mówi, że nic takiego nie zamierza robić i zwyczajowo odsyła do sanepidu. Bubel? I teraz wyobraź sobie, że wszyscy trzymamy się prawa. W efekcie, być może, w Polsce nie byłoby ani jednej knajpy! — denerwuje się Grek.

— Rzeczywiście, wygląda na to, że sejmowi legislatorzy pogubili się, tworząc te przepisy — to opinia Piotra Brudnickiego, prawnika.

Bo choć Kostas ma duszę artysty, jest bojowym biznesmenem. Często działa na granicy prawa, a gdy trzeba — nie waha się jej przekroczyć. W sądzie był już nieraz, samych spraw miał prawie 100! Ale — podkreśla — każdą wygrał. Gdy trzeba, poszedł nawet do NSA skarżyć zarząd gminy Warszawa Śródmieście. Sam, bez prawników, których zwolnił, bo — jak mówi — wkurzała go ich ospałość i sztywność. Pomaga mu żona Marta — z wykształcenia prawnik.

— Grałem, gram i będę grać tak długo, jak się da. No chyba że otwierając nową Cafe Brama w Warszawie zacznę płacić łapówki... Wtedy wszystkie zezwolenia będę miał od ręki i zacznę grać, ale na gitarze... — deklaruje Kostas.

Tańczący z gwiazdami

— Szefie, miss świata przy filarze siedzi! — krzyczy młody kelner do Kostasa na widok Anety Kręglickiej studiującej menu.

— Kurde stary, dla ciebie ja jestem miss świata! I jak zaraz nie zaniesiesz kawy facetowi przy oknie, to mnie znienawidzisz — rzuca Kostas.

Dla niego gwiazdy w Cafe Brama to żadna atrakcja. Przychodzi ich tu tyle, że kiedyś przy piwie wpadł na pomysł, aby bilety wprowadzić.

Opowiada o Kasi Figurze, która wmawiała mu, że jej nie lubi.

— Nie poznałem jej i obsługiwałem według kolejności, a ona, co chwilę: „Panie Kostas, czy pan mnie nie lubi, czy pan się obraził” czy pan to i tamto... — mówi Kostas.

Tak się jakoś składa, że gwiazdy, i te obecne, i byłe, i te, co świeciły przez moment, upodobały sobie Cafe Brama. Adam Michnik, Leszek Balcerowicz mieli swe stoliki na Marszałkowskiej. Ryszarda Kalisza najłatwiej spotkać rano na Nowym Świecie, a jak nie jego, to Michała Żebrowskiego, Pawła Deląga lub Przemysława Saletę. Na Grójecką przychodzi Kayah, na Puławskiej Danuta Stenka uczyła się roli do „Nigdy w życiu”. Stałymi bywalcami Bramy przy Kruczej są Beata Tyszkiewicz, Andrzej Mleczko, Cezary Pazura i Kamil Durczok, a także Paweł Wilczak, zawsze w towarzystwie Joanny Brodzik, i Andrzej Chyra z żoną.

— Wieczerzak też wpadał na zupę — dorzuca kelner.

Fotograf za barem

Kostas mówi, że gdyby nie knajpy, to zająłby się fotografią artystyczną. Na ścianach każdej z „Bram” wiszą jego fotografie. Ludzie mówią: dziwne. Skończył prestiżową School of Visual Arts na Manhattanie. Ma magistra sztuk pięknych, kilkadziesiąt wystaw na koncie i kilka tysięcy zdjęć w portofolio. Zdjęć niezwykłych, przedstawiających drogi, tory kolejowe, mosty, betonowe falochrony, mieszkalne wieżowce i puste, ciągnące się jakby w nieskończoność korytarze.

„To katalog obiektów cywilizacyjnych, świadczących o istnieniu ich twórców, których jednak nie ma na żadnym z tych zdjęć. Jak archiwum dawnej, minionej już cywilizacji; tak jakby to były zikkuraty Mezopotamii, labirynty pałacu w Knossos czy rzymskie akwedukty. (…) Prace Kostasa przedstawiają teraźniejszość jako przeszłość widzianą z perspektywy nowej cywilizacji” — pisze o jego dorobku artystycznym Elżbieta Łubowicz — w komentarzu do katalogu Kostas Kiritsis „Cywilizacje”.

Kiritsis tworzy „księgi fotograficzne” — ze zdjęć złączonych odwrotnymi stronami. Fotografie przypominają na w pół zniszczone dokumenty, relikwie przeszłości. „Ksiąg” jest kilkanaście, każda o czymś innym. Czemu księgi?

— Bo księga jako rzecz zawiera w sobie tajemną wiedzę, jest czymś więcej niż przedmiotem użytkowym czy choćby zdjęciem na ścianie służącym do oglądania czy ozdabiania — wyjaśnia Kostas.

Oprócz „ksiąg” — relikwi w twórczości Kostasa motyw książki pojawia się raz jeszcze — w nietypowym, zaskakującym i wręcz przerażającym pomyśle, jakim jest instalacja „Tabula rasa”. To kilkaset książek z domowej biblioteki, przemalowanych kartka po kartce na biało. Ta benedyktyńska cierpliwość zdumiewa. Niełatwo pojąć jej sens bez połączenia tej instalacji z „księgami”.

— To znak nadziei, nowe otwarcie na nieznaną przyszłość i rzeczywistość. Tabula rasa — czysta kartka — symbol nowego porządku. Ów barbarzyński — z pozoru — gest zamalowania stron w książkach ma podwójny sens: niszczenia i tworzenia. Nowe cywilizacje powstawały na gruzach starych, tworzyli je dawni barbarzyńcy — kończy Kristos.