LEKTURY
Drogi bak
„Nie mam samochodu, więc podwyżka ceny benzyny mnie nie dotyczy” — takim stwierdzeniem jeszcze kilka lat temu reagowała większość z nas na komunikat, że podrożały paliwa. Dziś dziewięciu na dziesięciu Polaków twierdzi, że każda taka podwyżka ma wpływ na ich domowe budżety. Zmiana opinii jest efektem dziesięcioletniej edukacji ekonomicznej.
Mimo że w ubiegłym roku rozpoczęła się prywatyzacja przemysłu naftowego Polski Koncern Naftowy nadal ma pozycję dyktującego warunki państwowego monopolisty i regularnie podnosi ceny benzyny. Wspiera go Ministerstwo Finansów, zwiększając akcyzę na paliwa. Wpływy z akcyzy są jednym z ważniejszych źródeł zasilania państwowej kasy. Nic więc dziwnego, że większość Polaków jest zdania, iż to państwo w znacznej mierze kształtuje ceny na stacjach benzynowych. Działanie monopolisty powoduje, że zapominamy o tym, iż powoli stajemy się częścią globalnego rynku, a decyzje naftowych szejków odbijają się na naszych kieszeniach.
A przecież są trzy główne przyczyny wzrostu cen paliw. Po pierwsze, cena ropy na świecie. Po drugie, kurs dolara wobec rodzimej waluty. Po trzecie wreszcie, polityka finansowa państwa. Dotyczy to jednak rynków, na których nie ma praktyk monopolistycznych, a budżet państwa nie musi finansować deficytowych państwowych przedsiębiorstw.
„Wprost“
Pięć procent dla miast
Sytuacja wygląda tak: w różnych miastach Polski działają super- i hipermarkety. Płacą one podatki, z których — teoretycznie — 5 proc. powinno trafiać do kasy gmin, na terenie których pracują. Ale nie trafia, bo wielkie sieci płacą podatki w miejscowościach, w których znajdują się ich centrale. Na ogół w Warszawie, Poznaniu lub Krakowie. Inne natomiast miejscowości obchodzą się smakiem.
Ustawa o podatku dochodowym od osób prawnych uregulowała to w ten sposób, że instytucje płacą podatek w wysokości, która zależy od liczby zatrudnionych na podstawie umowy o pracę. Dzieje się więc tak, że wielka sieć handlowa, w której centrali pracuje 5 czy 10 osób, natomiast w filiach może mieć i parę tysięcy zatrudnionych, płaci podatek tam, gdzie jest jej korzystnie i wygodnie, czyli w miejscu zarejestrowania centrali. Zdrowym i logicznym rozwiązaniem byłoby ustalanie wymiaru podatku od obrotów i wprowadzenie zapisów, które oddawałyby ów 5-proc. odpis gospodarzom terenu, na którym firma realnie działa.
Rzecz w tym, że obecnie nie można nawet ustalić, o jakiej wielkości sumy tu chodzi. Wgląd do podatków ma tylko właściwy urząd podatkowy, który mógłby udostępnić te dane na wniosek Ministerstwa Finansów.
„Supermarket News“