Unijny szczyt partnerstwa wschodniego miał się odbyć w maju w Budapeszcie, ale wtedy kalendarz okazał się za ciasny. Ochoczo został więc przejęty przez Polskę, stając się sztandarem naszej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Ale absolutnie nie jest tak postrzegany przez potentatów. Francję reprezentuje premier Francois Fillon, Wielką Brytanię wicepremier Nicholas Clegg, Włochy zaś zaledwie sekretarz stanu Alfredo Mantica — co w realiach władzy w owych państwach oznacza przysłanie decyzyjnych opakowań zastępczych. Nicolas Sarkozy, David Cameron i Silvio Berlusconi ograniczają do północnej Afryki nie tylko swoje myślenie, lecz także pieniądze.
Po stronie beneficjentów programu jednak stawił się pierwszy decyzyjny garnitur z Ukrainy, Mołdawii, Gruzji, Azerbejdżanu i Armenii. Notabene prezydenci tych dwóch ostatnich państw na wszelki wypadek usadzani są… jak najdalej od siebie. Szóstego udziałowca, czyli Białorusi, realnie nie ma, bo przecież ambasador reprezentujący obłożonego unijną infamią Aleksandra Łukaszenkę to jedynie obserwator.
Marzeniem polskiej prezydencji było podpisanie w Warszawie umowy stowarzyszeniowej UE z Ukrainą.
Okazało się to jednak utopią, dzisiaj mówi się jedynie o parafowaniu, może w grudniu, choćby umowy o wolnym handlu, która w zasadzie została już uzgodniona. Pełna umowa stowarzyszeniowa coraz bardziej przypomina króliczka, którego tak naprawdę nikt nie chce złapać. Podczas otwierającej szczyt kolacji w Centrum Nauki Kopernik unijni przywódcy patrzyli na prezydenta Wiktora Janukowycza głównie przez pryzmat prokuratorskiego żądania siedmiu lat więzienia dla jego pokonanej rywalki Julii Tymoszenko…