Niekończący się garaż otwiera się na samo mrugnięcie, ukazując lśniący rząd wiśniowych karoserii, a na każdej z masek majaczy znajome logo w kształcie złotej tarczy. Wtedy rozlega się dźwięk budzika i wydziera inwestora z rozgrzanej kalifornijskim słońcem wizji, przenosząc go w twarde jesienne realia, w których prawdziwe różnicowanie aktywów nie polega przecież na inwestowaniu w jeden i ten sam model czerwonego kabrioletu konkretnej marki. W związku z tym, że rynek kolekcjonerskich samochodów rozwija się w takim tempie, że zwiększonych obrotów można się spodziewać nawet na okazjonalnych lokalnych aukcjach, warto zawczasu wypracować sobie jakąś odświeżoną motoryzacyjną fantazję, która będzie przynajmniej pożyteczna. Płaska scenografia zbudowana ze zwielokrotnionego obrazka porsche i białych kolumienek garażu ustąpi nowszej, wielowymiarowej — z amerykańską limuzyną sprzed pierwszej wojny, kosztownym maserati z lat 60., kanciastym mercedesem w niższej cenie i nawet z tegorocznym porsche, chociaż nie czerwonym, tylko biało-zielonym. Na początek jesiennego sezonu zaplanowano sporo zagranicznych aukcji, ale wystarczy przez chwilę poprzeglądać ofertę najbliższych, żeby się zorientować, że wybór nie sprowadza się tylko do dwuosobowych kabrioletów wycenionych w milionach funtów. Z punktu widzenia inwestora, większe przyspieszenie może mieć auto, które na to nie wygląda, bo z obserwacji pośredników jasno wynika, że tempo, w jakim drożeją kolekcjonerskie samochody, zależy nie tylko od koloru, ale przede wszystkim od rzadkości w obiegu. Bura jesień to więc dobry moment, żeby się szerzej porozglądać — w lewo za mercedesem, na południe za jakimś lamborghini, a za ocean może za auburnem, bo tego we śnie o garażu z lukru chyba jeszcze nie było.
DO NIEMIEC PO PORSCHE NA KAŻDY PORTFEL:
Mimo że marce nawet nie było to potrzebne, wyniki ostatnich aukcji otoczyły ją jeszcze silniej jaśniejącą glorią — we wrześniu znakomicie zachowane i nigdy nierestaurowane Porsche 550 Spyder sprzedano za rekordową cenę 5,6 mln GBP (27,3 mln zł). Dom aukcyjny Bonhams, który doprowadził do tej transakcji, nie wrzuca jednak dużo niższego biegu, bo już 7 października spodziewa się 250-350 tys. EUR (1-1,5 mln zł) za białe Porsche 911 R Type 991 Coupé (na zdj.) z 2016 r., a więc najnowsze. Sportowy model z zielonymi pasami schodzącymi na maskę może jeszcze zdrożeć — bo powstało niecałe 1 tys. egzemplarzy — ale trzeba się liczyć z tym, że tempo tej zwyżki nie musi być zawrotne, a próg wejścia jest przecież wysoki. Również białe, ale z lat 90., Porsche 968 Club Sport Coupé ma już estymację do 65 tys. EUR (280 tys. zł), a już zupełnie nieporsche można zdobyć za kilkadziesiąt tysięcy złotych, bo tyle kosztować może przykładowy mercedes-benz, którego chromowane wstawki łagodnie określa się jako ponadczasowe. Model 280 SE w kolorze kawowym Sotheby’s wycenił od 15 tys. USD (57 tys. zł) — sporo, jak na mercedesa z końca lat 60., ale w przeliczeniu na pasażera proporcja i tak wygląda lepiej niż w porsche. Do kanciastego klasyka wejdzie pięć osób, a do najnowszego modelu tylko pasażer i szofer. [FOT. BONHAMS]
REJS DO AMERYKI PO STARE LIMUZYNY:
Na początek najstarsze, chociaż trzeba zaznaczyć, że o inwestycyjnym potencjale samochodu zdecydowanie nie decyduje sama starość. Popularny model, który odstał swoje w szopie na narzędzia, żeby potem trafić do warsztatu pomysłowego majstra lakierującego wszystko według własnej fantazji, to najgłębsza pułapka — wiekowe auta albo kupuje się odrestaurowane zgodnie z oryginałem, albo zardzewiałe, jakie też czasem pojawiają się na aukcjach. Z oferty zaplanowanej na 6-7 października licytacji w Sotheby’s najbardziej rzucają się w oczy jednak te nieuszkodzone, przy czym ich spodziewane ceny dochodzą do 2 mln USD (7,7 mln zł), jak w przypadku czarnego duesenberga z 1930 r. (na zdj.), który dostarczy przy okazji garść przydatnych inwestorowi informacji. Marka — podobnie jak Auburn czy Pierce-Arrow — zalicza się do grupy kojarzonej z produkcją luksusowych amerykańskich samochodów, która ustała pod koniec lat 30. Duesenberg wzbogaci słownik o dwa określenia: roadster i dual-cowl. Pierwsze ma kilka znaczeń, ale na początku XX w. w USA odnosiło się do silniejszych modeli bez stałego dachu, ale z tzw. siedzeniem teściowej, czyli dodatkową kanapą z tyłu. Dual-cowl to natomiast opcja z przegrodą dzielącą kabinę na części — dla szofera i pasażerów. Pierwsze słowo dałoby się zastąpić kierowcą, ale trzeba mieć na uwadze, że duesenberg wybity jest od środka bordową skórą w całości, włącznie z drzwiami. [FOT. SOTHEBY’S]
DO WŁOCH, ALE CHYBA NA STAŁE:
Przeglądając październikowe katalogi, można przeprowadzić prosty rachunek — kilkudziesięcioletnie maserati za cenę umeblowanej kawalerki w centrum Warszawy. Teoretycznie, pozbywając się mieszkania, można przystąpić też do licytacji lamborghini z 1966 r. (na zdj.), ale wtedy nieruchomość musiałaby mieć wartość 2,6-3,4 mln zł. Wcześniej marka słynęła m.in. z produkowania traktorów, więc niebieskie, opływowe coupé jest opisywane w katalogu jako kamień milowy — pierwszy taki model, liczący nieśmiało 120 egzemplarzy. Spośród wystawionych maserati da się znaleźć trochę tańsze, ale próg wejścia w te z lat 60. i tak przekracza 1 mln zł. Na 200-300 tys. EUR (0,9-1,3 mln zł) wyceniono model 3500 GTI, a do 320 tys. EUR (1,4 mln zł) model Sebring serii I, będący w pewnym sensie kontynuacją pierwszego. Co istotne, te właśnie modele mają w zasadzie potwierdzoną skuteczność dywersyfikowania, bo powstały na początku lat 60., kiedy firma była w na tyle głębokim finansowym dołku, że musiała wycofać się z produkcji samochodów na rajdy i wprowadzić do oferty coś na zwykłe drogi. Jak w śnie o garażu pełnym czerwonych porsche, fantazja przypłaciła zderzenie z rzeczywistością zdrowiem. [FOT. BONHAMS]