Opozycji nie udało się skrócić kadencji Sejmu ani odrzucić projektu budżetu. Jej pretensje nie trafiły do rządzących.
Po zaprzysiężeniu Andrzeja Leppera na wicepremiera i ministra rolnictwa koalicja PiS-Samoobrona-LPR oddaliła widmo przedterminowych wyborów. PO i SLD udało się zebrać tylko 182 i 180 głosów za dwoma odrębnie głosowanymi wnioskami o samorozwiązanie Sejmu. Zanim doszło do głosowania, opozycja atakowała rząd.
— Co się z wami stało, że zepsuliście wspólnie budowane przez 16 lat marzenia Polaków i pod osłoną nocy budujecie koalicję, której będziemy się wstydzić przez długie lata? Was nie interesuje zwykły człowiek, tylko panowanie nad człowiekiem, władza — stwierdził Donald Tusk, szef PO.
Jerzy Szmajdziński, szef klubu SLD, nazwał odnowiony układ rządzący koalicją strachu i wstydu.
— Wstydu przed Polakami i strachu przed wyborami — tłumaczył poseł SLD.
PSL ustami Franciszka Stefaniuka apelowało o „normalność” a RLN, którego stanowisko przedstawił Krzysztof Sztyga, postanowił dać rządowi „jeszcze jedną szansę”.
Koalicjanci odpierali ataki opozycji. Marek Kuchciński, szef klubu PiS, nazwał ją „podstawową siłą destrukcyjną w państwie” i stwierdził, że przestaje ona być partnerem dla rządzących. Krzysztof Filipek, wiceszef Samoobrony, zapewnił, że jego partia wróciła do koalicji dla wyborców, natomiast wypowiadający się w imieniu rządu Ludwik Dorn, minister spraw wewnętrznych i administracji, zwrócił się do opozycji, by nie straszyła Polaków.
PO nie udało się też przeforsować wniosku o odrzucenie budżetu. Za opowiedziało się tylko 131 posłów przy 314 głosach przeciw i 2 wstrzymujących się.