17 lutego przyda się znajomość podstawowych zwrotów po hebrajsku, bo na stołeczną aukcję trafi spory zbiór prac polskich malarzy żydowskiego pochodzenia. Na przekór skojarzeniom głównym ośrodkiem artystycznym skupiającym tych autorów nie była ani Warszawa, ani tym bardziej Jerozolima, lecz Paryż — a dokładnie dzielnica Montparnasse, ulubiony rewir twórczej bohemy sprzed wojny. Przyjezdni artyści wynajmowali tam tanie i zimne pracownie, ale warunki i tak okazały się sprzyjające, bo tworzyli w nich m.in. Marc Chagall czy Amadeo Modigliani, których prace wyceniane są teraz w milionach dolarów. Chociaż ceny z warszawskiego katalogu nie zahaczają o takie progi, a wystawione obrazy nie są do siebie nawet podobne, przynależność do europejskich nurtów łączy je w jedną kategorię — École de Paris. To, co z tej paryskiej szkoły powinni wynieść inwestorzy, to przede wszystkim świadomość, że oferta jest bardzo zróżnicowana cenowo, a rynek na obrazy niektórych autorów potrafi być międzynarodowy. Żeby się o tym przekonać, wystarczy przyjrzeć się czterem pozycjom ze środowego katalogu, z których jedna licytowana będzie od 3 tys. zł, a inna od 100 tys. zł.
Henryk Epstein, fachowiec od kwiatów w wazonie
Martwe natury nie były jedynym tematem podejmowanym przez artystę, bo w jego dorobku znajdziemy też pejzaże wypełnione przez bretońskich rybaków, a nawet sceny rodzajowe z udziałem portowych ulicznic. Kwiaty, które na rynku nie są tak drogie jak przedstawienia figuralne, były jednak dla malarza ważne, bo pozwalały w nieskomplikowany sposób wyrażać różne inspiracje. Epstein przebywał w międzynarodowym środowisku artystów, więc na początku interesowały go syntetyczne formy Paula Gauguina, później ostre kontrasty fowistów, następnie rozmach ekspresjonistów, a na końcu kompletna swoboda, na którą postawił Picasso. Kwiaty malowane były na każdym etapie, ale skromnej kompozycji złożonej z bukietu w wazonie i leżących obok pomarańczy — która pojawi się na warszawskiej aukcji — bliżej raczej do stylistyki Gauguina. Cena wywoławcza wynosi 100 tys. zł — sporo, bo większość aukcyjnych wyników olejnych obrazów Epsteina nie przekracza 40 tys. zł, według danych Artprice. Większego formatu martwa natura mogłaby jednak znaleźć nabywcę nie tylko w Polsce, ale też we Francji, na którą przypada 77 proc. aukcyjnych transakcji, albo w Izraelu, którego udział to 5,4 proc. W ubiegłym roku całkowity obrót pracami Epsteina zwiększył się o 33 proc. — jeśli więc inwestor nie wylicytowałby kwiatów w Rempeksie, następnego dnia będzie miał szansę w Desie Unicum, gdzie trzy akwarele mają estymację 6-18 tys. zł.
Zygmunt Menkes, polski Matisse
„Kobieta w fotelu”, której karnacja ewidentnie nie wskazuje na jakiekolwiek kolorystyczne związki z rzeczywistością, licytowana będzie od 80 tys. zł. Użycie ostrej czerwieni, którą zamyka nie do końca przylegający gruby kontur, wydłużona szyja modelki, a nawet mało rozpoznawalne wnętrze, w którym siedzi, to, wbrew pozorom, czynniki podwyższające cenę. Wszystkie te elementy wyróżniają na rynku najwyżej cenione obrazy artysty, z których rekordowo wylicytowany kosztował 400 tys. zł. Silnie uproszczone figury w najmniej spodziewanych barwach były specjalnością tzw. fowistów, których nazywano w ten sposób, bo „les fauves” to po francusku „dzikie bestie”. Wpływ tego nurtu jest istotny, bo fowistom przewodził słynny Henri Matisse, który w tych mało twarzowych kolorach portretował nawet swoją żonę. Pracami polskiego naśladowcy handluje się głównie lokalnie, a najwięcej aukcyjnych wyników pada w przedziale 40-200 tys. zł. Wyraźny trend wzrostowy widać od 2013 r., bo obrót zwiększył się od tego czasu o 86 proc. Jak podają analitycy Artprice, jeśli 15 lat temu zainwestowalibyśmy 100 USD w przeciętną pracę Menkesa, dzisiaj byłaby warta 114 USD.
Mela Muter, matka karmiąca rynek
Obrót na światowych aukcjach malarstwem Meli Muter był w 2015 r. rekordowy, a jego roczny wzrost przekroczył 78 proc. Na wynik nie zapracowali jednak tylko licytujący w kraju — popyt porównywalny z polskim zgłaszany jest na aukcjach we Francji, a nazwisko autorki pojawia się też w katalogach brytyjskich, niemieckich i amerykańskich. Dwa lata temu w londyńskim Sotheby’s „Bretonki” zostały sprzedane za 70 tys. GBP (299 tys. zł), natomiast wystawiony w Rempeksie pejzaż z miasteczka na południu Francji ma cenę wywoławczą 95 tys. zł. Różnica w inwestycyjnym potencjale bierze się przede wszystkim z odmienności tematów — bardzo wczesny obraz z Londynu jest figuralny i utrzymany w stylu, z którym malarka szybko zerwała, a ten z Warszawy to typowy widok z drzewami, który częściej można znaleźć w obiegu. Cena wywoławcza jest stosunkowo wysoka, ale wyniki podobnych olejnych pejzaży z ostatnich miesięcy przewyższały 150 tys. zł. Z całej oferty tematów Meli Muter na najbardziej inwestycyjne wyglądają jednak nie drzewa, tylko karmiące matki — najdroższa sprzedana została w Kolonii za 85,4 tys. EUR (376 tys. zł).
Jakub Zucker, ambasador niższej półki
Twórczość Jakuba Zuckera nie jest pod względem artystycznym źle oceniana, ale rosnący od kilku lat odsetek niesprzedanych prac świadczy, że jego obrazy nie są teraz szczególnie modne. 66 proc. transakcji w ciągu ostatnich 15 lat zawartych było w Polsce, a 26 proc. w USA, wynika z notowań Artprice. Całkowity obrót na aukcjach spadł w ubiegłym roku o prawie 60 proc. Inwestorzy nie powinni jednak całkowicie skreślać prac Zuckera, bo teraz trzeba na nie wydać zaledwie kilka tysięcy złotych, a przecież za kilka lat sytuacja na rynku może być zupełnie inna. Na środowej aukcji do wyboru będą dwie 30-centymetrowe sangwiny z cenami wywoławczymi 2,8 tys. zł i 3 tys. zł, a także obraz olejny z kwiatami, którego licytacja rozpocznie się od 8 tys. zł. Dwie pierwsze prace przedstawiają scenki rodzajowe z muzykantami i szachistami, więc są tematycznie ciekawsze, ale sangwiny to szkicowe rysunki czerwonobrunatną kredką – są wrażliwsze na uszkodzenia niż mniej wyszukane, ale zawerniksowane kwiaty.